Monday 3 March 2014

Mój Służewiec. Część 9

Zdaje się, że co najmniej kilka osób stęskniło sie za opowieściami Waldka i Tomka ;)). Oto kolejna część!


                                                                                        *   *   *



Zakończyłem na Smużce i od niej wypada zacząć. Piękna, skarogniada, mocnej budowy, biała łysina i skarpety. Zad mocny jak u Jenifer Lopez. Nadzieja stajni  - ale na jej drodze stają dwie super klacze Stanisława Dzięciny: Jurystka i Iranda. Z Jurystką nigdy się nie spotkała, natomiast porządek Iranda- Smużka lub odwrotnie, wiele razy dał kasę mocniejszym graczom.  Iranda wygrała Derby, natomiast Smużka szykowała się wtedy do Preis von Europa.
I przyszedł ten dzień, Kolonia: mocne ogiery i ona. Bliskie 5 miejsce nie powtórzone do dziś przez żadną polską klacz, a startowały później Dżamajka i Kombinacja.
Kolejny wyjazd za granicę, Oaks dla klaczy i stało się, noga pękła i polska hodowla traci świetną potencjalną  matkę.
I teraz o pewnym kurduplu od Pytii po Mehari, zgrabnym niezbyt rosłym – na imię mu było Pawiment i wkrótce miał rozsławić polską hodowlę. W Polsce dane mu było potykać się z klaczą- legendą, Konstelacją -  z różnym skutkiem, ale te dwa konie królowały na torze. Derby wygrała Konstelacja dość szczęśliwie, po drobnym błędzie jeźdźca, który dziś to potwierdza. Porządek Pawiment- Konstelacja można było obstawiać w ciemno, nigdy obsuwu nie było.
Pawiment zostal wydzierżawiony do Niemiec i w barwach niemieckich dwukrotnie, rok po roku, Preis von Europa wygrywa. Zostaje zapisany do Łuku Triumfalnego i zajmuje 5 miejsce: żaden koń polskiej hodowli nigdy później tyle na zagranicznej arenie nie osiagnął i nie osiągnie. W hodowli niezbyt się sprawdził, dając kurduple bardzo przeciętne.
Zenek Lipowicz wyjechał z żoną Jolantą i chorym synem Alikiem do Stanów, a my mimo upływu czasu i świetnych koni derbow wygrać nie mogliśmy - aż wreszcie pojawila się w stajni ona: piękna, harmonijnie zbudowana, od Sarabandy po Mehari: Sekwoja. Z dwuletnich startów utkwił mi głęboko w pamięci jeden: debiut Sekwoja, druga byla Dzitwa strzegomskiej hodowli.
I stało się pewnej lipcowej niedzieli: Sekwoja wygrywa derby, wszyscy promieniejemy i głowy w górze nosimy. Wreszcie po tylu latach czekania! Warto było wierzyć. W późniejszych latach ta linia jeszcze mocno zaznaczy się w wyścigowym świecie.

Przez te lata przez stajnię przewinęły się takie jeździeckie talenty jak Wojciech Ryniak, Antoni Butkiewicz, Benedykt Rode, Jurek Ochocki, Bocer, Czerwiński,  Tylicki, i tylko dwóch koniuszych, obecnie dwóch służewieckich emerytów: Józio Diuwe i Zdzislaw Czarniecki, których bardzo cenię do dziś, często razem wspominamy tamte cudowne lata. A konie które jeszcze pamiętam to świetny Ścibor brat Sekwoi, Surdut z tej samej lini, Czempiń od Cerkarii - więcej nie pamiętam.
Stajnię objął Jerzy Jednaszewski i moja przygoda ze stajnią dobiegła końca. Na kilka lat zniknąłem z krajobrazu Służewca. Ożeniłem się, syn mi się urodził i zostałem najmłodszym w Polsce rzemieślnikiem. Miałem 28 lat i zacząłem wyścig o kasę - niczego przecież do tej pory nie osiagnąłem.

(Waldi)







Wróciłem z Wiednia w lutym 1989 roku, to jeszcze były czasy, gdy pracowników innych niż dżokeje, do stajni kierował dział techniczno-selekcyjny. Sam miałem chęć wrócić do trenera Sałagaja, bo wiadomo - na dobrych koniach jeździ się dużo lepiej, ale trener wtedy stanowił już nierozłączna parę z Rumenem Ganczewem Panczewem i miejsca dla mnie tam już nie było. Selekcja skierowała mnie do stajni sąsiadujacej z trenerem Sałagajem, a była to stajnia pani trener Małgosi Łojek. Na pierwszą rękę jeździł tam wtedy Wojtuś Ryniak. Za bardzo tego okresu już nie pamiętam, ale w trakcie sezonu zostałem przeniesiony do stajni Ludwika Bujdensa, który nie miał w tym okresie stałego jeźdźca na pierwszą rękę. W tamtym okresie byłem jeszcze z Bomisem, wspominanym w poprzednim odcinku, w bardzo dobrych stosunkach, a on był przyjacielem trenera Bujdensa. Teraz z perespektywy czasu patrząc to musze przyznać, że jednak lepiej współpracuje się z trenerem, który nie jest zainteresowany grą, a trener Bujdens taki nie był. Grający trener, albo przynajmniej taki który rozdaje wiele typów, za niepowodzenia koni w wyścigach często zwala winę na dżokeja, a to niestety nie zawsze jest zgodne z prawdą. Do takich trenerów, z którymi miałem okazję współpracować zaliczyłbym: Sałagaja, Bujdensa, Turczyna i Szczęsnego.

Z trenerem Bujdensem róznie mi się układało, ale do najlepszych ta współpraca nie należała, właśnie ze względu na grę. Skończyła się po okresie około roku tym, że przestałem pasować do układu i po którymś wyścigu Bujdens poszedł do komisji technicznej (sędziowie wyścigowi, przyp.A.S.) i powiedział, że nie wykonałem jego dyspozycji (chodzi o to, że inaczej w wyścigu przeprowadziłem konia niz on sobie tego życzył) i nie dokładałem starań aby zająć jak najwyższe miejsce. Moje tłumaczenia na nic się nie zdały i zostałem spieszony na 20 dni wyścigowych (zakaz jazdy w gonitwach w okresie 20 dni wyścigowych, przyp.A.S.). W tej sytuacji wiadomo było, że nasza współpraca została zakończona i zostałem przeniesiony niby karnie do trenera Bogdana Ziemiańskiego. Karnie mówiło się dlatego, że nikt nie chciał tam pracować sam z siebie. Trener Bogdan Ziemiański to był trochę dziwny człowiek, na pewno miał wspaniałe serce  i bardzo kochał swoją pracę i zwierzęta. Pomimo tego że miał gołębie serce to kogoś nie przyzwyczajonego, bardzo łatwo potrafił wyprowadzić z równowagi, poprzez swoje uwagi. To co się nie podobało pracownikom, to brak dobrej organizacji w pracy, przez co często stajnia pracowała najdłużej ze wszystkich.Trener miał można rzec różne oblicza, był zupełnie innym człowiekiem z dala od stajni i wyścigów, a gdy przekraczał ich próg stawał sie strasznym służbistą. Do dziś krąży o tym pełno historii. Postaram się coś na ten temat teraz napisać.

Chyba najwięcej trener Ziemiański współpracował z dżokejem Sylwestrem Pulcem, który świetnie potrafił się z nim dogadywać. Sylwek jak wiadomo to był dość rozrywkowy gość i często zdarzało mu się przyjść do pracy w stanie nazwijmy to po spożyciu. Pewnego dnia trener wraz z dżokejem spotkali się zaraz po wyjściu z mieszkań, idąc do pracy całą drogę wesoło rozmawiali i sobie żartowali w najlepsze, i nic nie wskazywało że może się to zaraz zmienić. Niestety gdy tylko przekroczyli próg stajni, trener Ziemiański zmienił tembr glosu i mówi do Sylwka: panie Pulc, pan jest pijany i proszę natychmiast iść do domu! Biedny Sylwek musiał zrobić w tył zwrot i jego praca w tym dniu była skończona.
Innym razem Sylwek opowiadał, że dostał dyspozycje, aby w wyścigu jechał na 3-4 pozycji, mówi ze po wyścigu trener przychodzi do niego i pyta się: panie Pulc, jak panu kazalem jechać? - No kazał mi pan jechać na 3-4 miejscu.  - A jak pan jechał? - No jechałem cały czas 3. - Ale przeciez kazałem panu jechac 3-4, odpowiada mu z wyrzutem trener. Ciężko czasem było wykonać dyspozycje pana trenera i po wyścigu trener mial taką manierę, że przychodził na dżokejkę i z daleka obserwował wyścig mówiąc sobie coś pod nosem, za chwilę podchodził pod sam telewizor i znów coś gadał, nie wiadomo było czy do siebie czy do jeźdźca, po czym znów odchodził dalej i cały czas mruczał sobie pod nosem. Trzeba było być nad wyraz spokojnym i opanowanym, aby nie doszło do awantury. Wystarczyło jedno ostrzejsze słowo i mogło dojść do sprzeczki.

Pewnego razu, gdy byłem lekko podminowany po jego uwagach po wyścigu, mowie do trenera: jak będzie mi tak dogadywał po wyścigu to ja zawału serca przez pana dostanę! Na co trener Ziemiański oddał mi szybką ripostę: a jak pan przyjeżdża 3 albo 4 to ja tez mogę dostać zawału! Nasza wymiana zdań na tym się skończyła, ale do końca sezonu miałem już spokój, trener przed wyścigiem przestał wydawać mi dyspozycje jak mam jechać, a po wyścigu też tylko przeważnie stawał z daleka od telewizora i mamrotał sobie tylko pod nosem i nie dochodziło już do żadych spięć.

Nie byłem nigdy z trenerem Bogdanem Ziemiańskim za granicą, a mówiono że wtedy to był fantastyczny człowiek i zawsze w jego towarzystwie było bardzo wesoło. Miał on w sobie taką umiejętność, że gdy z kogoś żartował i zwracał sie do niego, umiał zachować pełną powagę, i człowiek nie wiedział czy on mówi serio, czy sobie robi jaja.

Tak jak pisałem wcześniej, praca była dość słabo zorganizowana i często robiliśmy przez to do godziny 13 albo i dłużej. W czasie gdy pracowałem u trenera Ziemiańskiego, to mieszkałem może 80 metrów od stajni, to czasem zajrzała moja małżonka żeby przekonać się kiedy skończę.
Kiedyś owies do stajni przywoziło się trzy razy w miesiącu, przeważnie koło 10, 20 i w końcu miesiąca. Stajnie, a było ich około 18, dzieliły się na dwa dni, bo w jeden nie dało by się tego zrobić. My z reguły przywoziliśmy go jako ostatni. Kończąc pracę przystajenną czekaliśmy już tylko aż chłopaki dojadą z owsem. Przyszła wtedy moja żona spytać się na którą zrobić obiad, powiedziałem że to jeszcze chwilkę potrwa. Za chwilkę trener Ziemiański widząc że to jeszcze potrwa, spojrzał na zegarek i przy wszystkich głośno powiedział: panie Kluczyński, niech pan już idzie, bo się panu kotlety spalą na patelni.
Trenera kochały wszystkie kotki w okolicy, bo zawsze przynosił im dużo dobrego jedzonka, a i każdy z nich został przy tym solidnie wygłaskany.


Te dwa sezony wyścigowe nie były dla mnie zbyt udane, w sumie wygrałem w tych trzech stajniach 54 wyścigi przez dwa lata i odsiedziałem 20 dni na płocie.
To co mnie spotkało na wyścigach najlepszego dopiero miało nadejść, ale o tym już w następnym odcinku.

(Tomek)


Stawkę prowadzi Mieczysław Mełnicki na kl.Smużka


1985. Niezapomniany og.Vilnius pod Mieczysławem Mełnickim. Drugi z prawej tr.Bogdan Ziemiański (foto z arch.A.Kaczmarczyk)

2 comments:

  1. Tak, stęskniliśmy się! :-) Czekamy na więcej :-)

    ReplyDelete
  2. Oj tak, dopiero dziś znalazłem czas, żeby poczytać i teraz koniecznie chcę więcej :)

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.