Sunday 2 February 2020

Miłość bliźniego

W niedziele woziłam sąsiadki do cerkwi. Fred zostawał w domu, jeszcze w Wyczółkach mimo mojej propozycji nigdy na niedzielne nabożeństwo nie pojechał.

Któregoś dnia kiedy podchodzilam po Liturgii do krzyża, batiuszka daje mi prosforę ze słowami - masz, daj dla męża, niech przyjdzie do cerkwi.
Po powrocie do domu wręczyłam prosforkę Fredowi mówiąc ze proboszcz kazał jemu przyjść na nabożeństwo.

W następną niedzielę nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Fred wyszykowany, w garniturze - jedzie do cerkwi!
Na miejscu przywitał się ze znajomymi, widać było że dobrze się czuje, a atmosfera bardzo mu odpowiada.
Batiuszka był chyba bardziej zaskoczony niż ja - "Przez cały czas na mnie spoglądał" - relacjonował Fred.
Widocznie proboszcz nie mógł uwierzyć własnym oczom.

"Teraz co niedzielę będę jeździł na nabożeństwo" - oznajmił Fred po powrocie do domu. Na takie dictum zdziwiłam się jeszcze bardziej.

25 czerwca przypadała obiednia naszej wioski. Podczas Krestnego Chodu i czytania Ewangelii kobiety zawsze biegły która pierwsza, żeby głowę pod Ewangelię jak najbliżej włożyć.
My trzymaliśmy się nieco na uboczu. Za trzecim razem batiuszka chyba doszedł do wniosku że podchodzą cały czas te same osoby, dwa kroki i doszedł do nas, polozywszy Ewangelię na głowie Freda.

Fred zrelacjonował to po powrocie do domu. "Kiedy proboszcz położył mi Księgę na głowie, natychmiast przeszedł od niej jakby prąd elektryczny, przez cale moje ciało, aż do stóp."

To była niedziela. Kilka dni później, w piątek 30 czerwca Fred już nie żył.


Po śmierci Freda, kiedy już odjechalo pogotowie, policja i prokurator a ciało zostało zabrane do zakłady medycyny sądowej w Białymstoku i ledwo zdążyłam zakończyć rozmowę telefoniczną z proboszczem, nadszedł sms od mojej córki. Żadnego współczucia, żadnych kondolencji, żadnego przynajmniej stworzenia pozorów że jest jej przykro - a tylko żądanie, że chce się z Fredem pożegnać - bo to był jedyny człowiek który był dla niej dobry.

Jak mogłam poczuć się jako matka, która starała się jak tylko mogła, by zapewnić córce jak najlepsze warunki? Samotna matka, bo po rozwodzie - zresztą jak i przed nim - na męża liczyć nie mogłam. Kiedyś oznajmił mi wprost ze nigdy nie pójdzie do legalnej pracy bo nie ma zamiaru płacić alimentów na córkę.
Być może rozwinę kiedyś ten temat, który jest tak obszerny, że wymaga osobnego wpisu.


Już w niedzielę miałam telefon z Anglii, od Polki - koleżanki jednego z synów Freda. Bo syn nie wie czy ze mną się porozumie po angielsku.
Cóż za beznadziejna wymówka. Syn niejeden raz ze mną rozmawiał - jak można się domyślać, na pewno nie po polsku.

Po kilku dniach ta sama pani dzwoniła do proboszcza z pytaniem, jakie tutaj są majątki. Batiuszka odparł jej po prostu, że notariuszem nie jest i nie wie.

Chciałam pochować Freda na cmentarzu parafialnym obok cerkwi - proboszcz wyznaczył nawet miejsce, z przodu, zaraz przy drodze. Honorowe miejsce.
Moja córka, nie znając nawet proboszcza, zatelefonowała do niego ze słowami: "Batiuszka, ale wam nie wolno chować Freda, on nie chodził do cerkwi!!!"

Prawie dwa lata wcześniej zwinęła się panna z domu i uważała ze wszystko wie...I jeszcze może rozkazywać duchownemu.

Podpowiadając synom Freda, starała się moja córka doprowadzić do sytuacji, kiedy zostałabym z niczym.  Synowie postawili na swoim odnośnie pogrzebu i generalnie wbrew woli Freda - który nigdy nie chciał już wracać do Anglii - zabrali ciało do siebie. Być może, gdyby nie motywacja finansowa - nie interesowaloby ich odgrywanie kochających dzieci.
W każdym razie pogrzeb odbył się raczej nieprzypadkowo - dokładnie w moje urodziny, 27 lipca 2017.

Fred zmarł na zawał serca, równo 10 miesięcy po tym, kiedy pobili go synowie...


Nic ciekawego nie działo się u mnie aż do czasu, kiedy oficjalnie było wiadomo, iż wystartuję w wyborach samorządowych w 2018 roku na stanowisko wójta gminy. Ale o tym już następnym razem...




No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.