Friday 14 February 2014

Mój Służewiec. Część 8. Mafia wyścigowa





 "Dobrze, jak chcecie trochę sensacyjnie, to będzie o mafiach wyścigowych. Co prawda nie mam na ten temat zbyt dużo wiadomości, ale tym co wiem,  postaram się z wami podzielić.

Na początek jeszcze dwie historyjki z Wiednia, o których zapomniałem ostatnio napisać.
Gdy się jechało na większe zakupy to trzeba było wybierać się samochodem, szczególnie jak jechało się do HUMY. Był to wielki sklep, tak na oko to conajmniej wielkości Galerii Mokotów. Pojechaliśmy z panią Tereską jej osiemdziesiatką. Zrobiliśmy wielkie zakupy, każde z nas miało pełny koszyk, podchodzimy do samochodu, i okazało się że ze kluczyki zatrzasnęły się w bagażniku. Co było robić, ja usiadłem na krawężniku i pilnowałem koszyków, a pani Tereska taksówką pojechala do domu po zapasowe.

Z Józiem Krzyżem mieliśmy jeździć kłusa na kółku znajdującym się na torze roboczym. Pan Józio dosiadał rosłego kasztana, pamiętam że nazywał się Thachevon (pisownia może być błędna). W pewnym momencie kasztan ostro zawinął (skręcił w miejscu, przyp.A.S.) i pan Józio wyfrunął z siodełka. Na szczęście koń mu nie uciekł i dał radę na niego wsiąść. Gdy dojeżdżaliśmy do tego samego miejsca, nie zdążyłem powiedzieć żeby uważał, a pan Józio znów witał się z ziemią. Koń daleko nie uciekł i po złapaniu pan Józio znów się na niego wdrapał. Ruszyliśmy, teraz już trochę wcześniej, trochę śmiejąc się ostrzegałem go, żeby uwazał w tym samym miejscu. Moje ostrzeżenia na nic się nie zdały, bo kasztan zawinął jeszcze mocniej i już bez pana Józia pognał do stajni.



Złote czasy dla dżokei, żeby zrobić nielegalnie sporo dodatkowej kasy, były na pewno wcześniej, zanim ja zacząłem jeździć. Podobno kiedyś za wysiadkę czyli za to, że nie mieścilo się w pierwszej dwójce, można nawet było dostać sztabkę zlota. Aby nikt do mnie nie miał  pretensji, nie będę podawal nazwisk dżokei.
Gdy okradziono kiedyś mieszkanie bardzo znanego byłego dżokeja to mówiono, że wlaśnie sporo sztabek zlota mu zniknęło. Gdy ja jeździłem, przypominam sobie cztery osoby, które ustawiały wyścigi. Byli to dwaj bracia K., z których jeden to wlaśnie "Pershing", a jego brat to Rysiek, ksywka "Poparzony" (dlaczego- nie mam pojęcia). Z tymi dwoma panami oprócz tego co wcześniej pisalem, to można powiedzieć, nie wchodziłem w żadne układy. Nie spotykałem się z nimi i nie rozmawialem na temat ustawiania wyścigów, mogło się zdarzyć że spotykałem się z propozycją wysiadki, która wyszła z ich strony, ale proponowała mi to osoba postronna. Z powodu jednej takiej sytuacji miałem później sporo problemów.
Miałem kiedyś takiego kolegę Jacka, z którym czasem razem chodziliśmy na ryby nad staw na Wyczółkach (jeszcze zanim zacząłem jeździć wyścigi), to byl taki trochę cwaniaczek. Pewnego razu przyszedl do mnie, wywołał mnie z dżokejki (miejsce gdzie szykujemy się do wyscigów i ważymy się przed i po gonitwie) i powiedzial, że Pershing dał 200 dolarów, ktore mogę sobie zatrzymać, jesli zgodzę się nie wjeżdżać do porządku (czyli nie być ani pierwszy, ani drugi). Pogonilem Jacusia, powiedziałem ze się nie zgadzam i żeby oddal pieniążki. Ten cwaniaczek postanowił sobie jednak zrobić inaczej, liczyl na łut szczęścia, że może jadąc na los nie uda mi sie zająć jednego z dwóch pierwszych miejsc, i wtedy pieniążki zatrzyma dla siebie. W tej chwili nie wiem jak to ocenić, czy na swoje szczęście czy nieszczęście (z powodu przyszłych kłopotów) ostro jadąc udalo mi się wywalczyć drugie miejsce, bijąc trzeciego konia o krótki łeb. Jakież bylo moje zdziwienie, gdy następnego dnia uslyszalem, że Pershing ma do mnie straszne pretensje, że nie wykonałem poleconego zadania, wtedy nie wiedzialem jeszcze, że Jacuś zwinął szmal i przepadł. Przez kolegów, z którymi utrzymywal częsty kontakt, kazał mi oddać pieniądze, których nie wziąłem. Podobno mowił jeszcze, że wziąłem te pieniadze i zagralem za nie to, co przyszło, i zarobiłem w sumie dużo więcej. Jeszcze dluższy czas słyszałem, że ma do mnie o to pretensje, aż któregos dnia gdy szedłem na wyścigi, w miejscu gdzie obecnie jest parking dla dzokei i trenerow, wyrósl przede mną sam Pershing. Naskoczyl na mnie z pretensjami i zamierzyl się pięścią, dobrze że nie w twarz tylko w brzuch, całe szczęście że się odpowiednio przygiąłem i za bardzo mnie nie zabolało, a podobno umiał się bardzo dobrze bić.
Widząc że to nie przelewki, porozmawiałem później z kolegą dżokejem, który był z nim w świetnych stosunkach i poprosiłem go, aby wyjasnił mu, jak dokładnie było. Dopiero po tym dał mi wreszcie spokój, a Jacuś na wyścigach jeszcze się doczekał, przy następnej okazji gdy probował kogoś oszukać, rozebrano go do majtek i skarpetek, i tak musiał wracać do domu.

Dokładnie jakie były stosunki między braćmi K. to nie wiem, ale mówiono że często każdy z nich wyścig uklada po swojemu i czasem grają przeciw sobie.


Jeszcze przed wyjazdem do Wiednia poznalem Wlodka Szczygla pseudo "Bomis", od nazwy sklepu z częściami samochodowymi w Raszynie o tej wlaśnie nazwie (sklep chyba jeszcze istnieje do dziś). Wlodek był w świetnych stosunkach z trenerami Salagajem i Bujdesem (może jeszcze z jakimiś, ale tego już nie pamiętam). Znał też trochę dżokei i też próbowal ustawiać wyścigi. Przez pewien czas nawet mu doradzałem jak ma to robić, aby miało to ręce i nogi, bo wiadomo że sami ustawiacze chcieliby, aby dwa pierwsze na celowniku meldowaly się konie najmniej grane w totalizatorze, a to jest po prostu niemożliwe. "Bomis" oprócz wcześniejszych rozmów często umawiał się z dżokejami, że da im znak, co mają robić w wyścigu (to znaczy albo jechać jak do pożaru, albo tak, aby się nie łapać do porządku), gdy będą przejeżdżać na koniu, on zawsze stał na wysokości bomby i programem lub dłońmi, każdemu dawał odpowiedni znak.
Czasami często ciężko im było wytlumaczyć, że to co sobie zakładają, nie jest wogóle możliwe. Pamiętam taki wyścig koni półkrwi trenowanych we Wrocławiu, które akurat biegały w Warszawie. Uparli się żeby grać 1-2, ja jechałem wtedy na klaczy o wdzięcznej nazwie "Moneta" pod numerem siódmym. Mówię, czego wy tu szukacie, tu musi być 6-7, nic innego. Ale się uparli, i prosili: weź spróbuj. Myślę, to półkrewki, może się uda, ale skąd: wygrałem jak chciałem, druga była 6 i zapłacili jeszcze jak za zboże. Po tym na jakiś czas przylgnęła do mnie ksywka "Moneta".

Przyszedł czas, że nasze stosunki z Włodkiem trochę się popsuły, z powodu sytuacji trochę odwrotnej, miałem wyścig na arabie od Sałagaja wygrać, a inny dżokej miał być "nigdzie". Ale czasami tak się zdarza że i koń ma gorszy dzień, i ten mój jak na zlość tego dnia nie chciał nic lecieć, za to wygrał ten koń, który miał być „nigdzie”. Dżokej, który go dosiadał aby się bronić zaczął jechać na mnie, mowił do nich: wiecie, co on na nim "robił". Pracowałem wtedy u Bujdensa i za jakiegoś następnego araba on poleciał na mnie do komisji (zameldował Komisji Technicznej, czyli sędziom wyścigowym, przyp.A.S.) i powiedział że się nie starałem i pojechałem inaczej, niż mi kazał. Nie była to prawda, tylko szukali na mnie jakiegoś haka. Komisja dała wiarę trenerowi nie mnie i zostałem ukarany na 20 dni spieszenia (zakaz jazdy w gonitwach przez 20 dni wyścigowych, przyp.A.S.), i od razu karnie przeniesiony do stajni trenera Bogdana Ziemiańskiego (to często byla taka zsyłka, bo tam przeważnie nikt sam nie chciał iść pracować).
Wtedy miałem dobry okres, bo obserwowałem, jakie cynki daje Bomis dżokejom i wiedziałem co z tego moze wyjść. Konczyło się tak, że ich gra nie wchodzila, a ja po korekcie odbierałem niezłą kasę.

Bomis zginął tragicznie, wpadając swoim polonezem 2000 na tira, chodziły sluchy, że doprowadzili go do ostateczności. Podobno gdy grał w ruletkę dosypali mu czegoś do picia i gdy się nie kontrolował sporo przegrał, i zaciagnął długi, takie z których już nie mógł wyjść. Ale jak było naprawdę, tego dokładnie już się nie dowiemy.


Jeszcze inna osoba ustawiającą wyścigi był "Borys”, Bułgar z Sopotu. Jego znali chyba wszyscy. Gdy zjeżdżaliśmy do Sopotu na wyścigi, u niego w lokalu przesiadywali wszyscy trenerzy i dżokeje. Borys podobno na wyścigach przegrał samolot, tak w cudzysłowiu, czyli tyle kasy, ile trzeba wydać na samolot. Tak jest jak się zna za dużo osób i ma się za dużo wiadomości, i nie potrafi się ich wtedy wykorzystać.

Z Borysem było czasem śmiesznie, pamiętam parę razy: 3 w nocy, dzwonek do drzwi. Otwieram, patrzę, stoi kolega dżokej i mówi, dawaj ubieraj się, jedziemy do Novotelu, bo Borys czeka. Co było robić, chciał nie chciał, trzeba bylo jechać.
Ostatnio dawno w Sopocie nie byłem, ale w miejscu gdzie Borys miał swoją smażalnię wybudowano coś innego i podobno ma teraz jakiś malutki punkcik w gorszym miejscu.

Dobrze ustawiony dżokej czasem potrafił za jednego konia chapnąc 3 albo 4 ustawiaczy, a w tamtych czasach dolar miał zupelnie inną, dużo większą wartość.


Pamiętam pierwszy dzień sezonu, byłem u Bujdensa, miałem jechać na siwym Vendelinie. Był bitym faworytem, a miały biegać tylko 4 konie. Przychodzą do mnie, dawali 500 dolarów, ja mówię, co wy żeście powariowali, co ja z nim mogę zrobić, przecież nie dam rady go schować, muszę wygrać. Dali spokoj, odpuścili i wiecie że ledwo na siłę dopchali mnie na drugie miejsce. To myślę sobie tak, jak następnym razem przyjdą, to wezmę za niego chociaż 200 dolarów. Na szczęście następnym razem nikt nie przyszedł, tor się troche zmienił bo sporo popadało, co Vendelinowi bardzo pasowało, i wygralem o 5 długości. Gdybym wziął, byłyby okropne kłopoty.


Z czasem ustawiacze zaczęli się wykruszać, Pershing trafił do aresztu, Poparzony przestał przychodzić, Bomis zginął, Borys zbiedniał, a wyścigi zaczęły się prywatyzować. Konie zaczęły od 1994 roku przechodzić stopniowo w prywatne ręce. Gdy jazda dżokeja się nie podobała, to właściciele nie życzyli sobie, aby jeździł na ich koniach. Od tego mniej więcej czasu wyścigi zaczęły się robić coraz uczciwsze, bo dżokeje bardziej musieli dbac o opinię, a i nie było osób, które proponowały pieniądze za wysiadkę, choć pełno graczy nadal uważa, ze dzokeje kradną, przeszłość stale ciągnie się za Służewcem.


Gdy skonczyło się wysiadanie z koni, nastąpił okres trucia koni, aby w wyścigu nie zaistniał. Robiono to w taki sposób, że włamywano się do stajni w noc poprzedzającą wyścig i podawano koniom specjalne środki. Czasem, jeśli miano dojście do nieuczciwych osób ze stajni, to im płacono za podanie koniom tych preparatów.


Szkoda, że ta zła opinia ciągnie się za dżokejami, a to już dawna przeszłość, teraz jeśli zdarzają się podejrzane jazdy to raczej spowodowane są jakimiś błędami, czy to jeźdźca, czy nieodpowiednio dobranymi dyspozycjami, lub tak jak w zeszłorocznym przypadku Antona (Turgayeva, przyp.A.S.) na Ancely, chęcią spełnienia prośby rzeczywistego (nie słupa) trenera konia (słup - trener z licencją, na którego zapisuje konia osoba, która de facto przygotowuje konia do wyścigu, a licencji trenerskiej nie posiada, przyp.A.S.).
Sposoby są jeszcze inne, bywało tak, że zakręcano koniom wodę, aby nie mogły pić i odkręcano przed wyścigiem, aby spagniony się tak opił, by nie miał siły biec.

Jeśli jeszcze sobie coś przypomnę, to dodam w następnych odcinkach."

(Tomek) 



ciąg dalszy nastąpi....

17 comments:

  1. Spotkałem człowieka który w latach 98-99 dowoził pracownikom Służewca wypłatę w imieniu Pruszkowa. Chwalił się że tych kopert było tyle co u listonosza w torbie, więc tak bezpodstawnie ta zła sława za wyścigami się nie ciągnie. Że ucieło się dżokejom, to inna sprawa. Kamera widzi wszystko i faktycznie jest sporo innych sposobów by konia załatwić.

    ReplyDelete
  2. To juz troche bajki,w latach 98-99 to juz nie mial za co dowozic,

    ReplyDelete
    Replies
    1. I tu się z Tomkiem zgadzam, bo w tych latach Pruszkowa na wyścigach juz nie było. Pershing odpuscił duzo wcześniej

      Delete
    2. A wogóle to czasem Pershing nie poszedł siedzieć jakoś zaraz po prywatyzacji?... Tomek pamiętasz? I zaraz się skonczyło jak nożem uciął, tylko ożarowiaki próbowali coś majstrować?

      Delete
  3. bylo tak ze poszedl siedziec,pozniej jeszcze sie pokazal na krotki okres,ale juz dzokeje nie za bardzo chcieli sie angazowac w te kombinacje,dolar stracil duzo na weartosci,a i inni wlasciciele nie chcieli by cie posadzic,jakbs robil przekrety,za duzo bylo juz do stracenia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlaśnie mnie się dokładnie coś takiego przypomina, po 1994 to już tylko byly próby plus Ożarów, zadne tam grube koperty w latach 98-99, smiechu warte. W 96 chyba tylko była próba zastraszenia w parku, pamiętasz to? ;) I skończyła się mafia na dobre.

      Delete
  4. no podobno bylo ciekawie w tym parku,podobno jednego dzokeja przywiazali do drzewa,a drugi ze strachu w portki narobil,to tak jak kiedys wczesniej kiedy jeszcze bilety blokami sie zrywalo i jednego dzokeja,ktory pozniej byl bardzo dobrym trenerem,jak nie wykonal tego co obiecal,to na srodku mostu Poniatowskiego,kazali mu albo skakac do Wisly,albo zjesc wszystkie nietrafione bilety.Jak myslicie co wybral?

    ReplyDelete
  5. Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam ten wpis. Czym innym jest czytać o zjawisku, jakim była mafia wyścigowa w książce ulubionej autorki, a zupełnie inaczej jest poznać szczegóły z życia i z pierwszej ręki. Nie ukrywam, że w międzyczasie kolejny raz przeczytałam i "Wyścigi" i "Florencję..." i to wszystko razem do kupy dało mi jako taki obraz całej tej sytuacji. Dziekuję i oczywiście czekam na dalsze wpomnienia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Autorka pisała "z pochodzenia" ;-)))

      Delete
    2. Tak, tak, pamiętam: "tu pochodzę, tam pochodzę... ;-) Jeszcze mnie ciekawi, jeśli można, dlaczego u trenera Ziemiańskiego pracowało się za karę i była to zsyłka? Może któreś z Was tu piszących przybliży nam też specyfikę pracy i układów na linii dżokej-trener. Bardzo to wszystko ciekawe.
      I czekamy też na wspomnienia Waldiego, gdzie się podział? ;-)

      Delete
    3. Waldi przywali dziś wieczorem z grubej rury, wraz z elementami współczesnymi ;)

      Co do trenera Ziemiańskiego to później napiszę, bo spędziłam u Niego ponad 12 lat w sumie, co już wcześniej na blogu wspominałam, więcej chyba niż ktokolwiek kto u Niego pracował.

      Delete
    4. ja tez bede o tym pisal w nastepnym odcinku,ale to juz pod koniec tygodnia jak wroce z Polski

      Delete
    5. Pisz, ja się juz tego kawałka doczekać nie mogę ;)))

      Delete
  6. Lista podpisana :)
    Fajnie się czyta, błyskotliwego komentarza nie napiszę, bo się na wyścigach nie znam ;)
    Rozśmieszyła mnie historyjka o zatrzaśniętych kluczykach, a to dlatego, że ja zapasówek do swojego nie posiadam i w razie czego - kicha :)) Wyobraziłam sobie siebie w tej sytuacji.
    Może dzisiaj dorobię, żeby chociaż drzwi mogły otwierać ;)

    ReplyDelete
  7. Świetna lektura. Czekam na dalsze części. Miałam dwa konie na Partynicych, ale takich historyjek nie znam :-) Co do Pershinga, to go zastrzelili w 99 roku. Budował w mojej miejscowości dom, ale nie zdążył w nim zamieszkać.

    ReplyDelete
  8. Kolejny raz już tutaj jestem i muszę przyznać że ten blog jest bardzo interesujący, a konie cygańskie są naprawdę wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Ja często bywam na aukcjach w Janowie Podlaskim i podziwiam tamtejsze Araby, natomiast te mają swój urok i jakąś dzikość w sobie a jednocześnie wyjątkowość i łagodność. Dodatkowo w koniach piękne jest to że wszystko czują własnym sercem i nawet najbardziej nerwisty koń przy dziecku chorym na autyzm staje się potulny jak baranek. Dotychczas znałam tylko jednego Cygana, co grał mi co noc na gitarze nocne ballady pod moim domkiem gdy byłam na wczasach, a teraz poznałam Ich konie :) A dodatkowo mamy inne podobne zainteresowania :) Pozdrawiam serdecznie :)

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.