Thursday 30 January 2014

Moje życie. Część 4: Służewiec

Życie zaczęło się obracać wokół koni i toru służewieckiego. Wstawałam przed piąta rano, albo i wcześniej, żeby pojechać do stajni, weekendy spędzałam oglądając gonitwy, nie wystarczało mi już przychodzenie na przejażdżki raz w tygodniu w sobotę, więc szkoła też zaczynała powoli cierpieć.

Żeby dojechać do stajni, musiałam wsiąść w tramwaj na Marszałkowskiej, przynajmniej bez przesiadek, dojechać do pętli "Wyścigi" i stamtąd był około dziesięcio-piętnastominutowy spacerek (szybkim krokiem, ponieważ ja powoli nie chodzę).
Tak dojeżdżałam będąc u babci, mama natomiast miała mieszkanie na Powiślu i tu już sprawa lekko się komplikowała, na ogół zamiast czekać na pierwszy autobus, zasuwałam niezły kawałek drogi, w dodatku pod górę, na przystanek autobusu pospiesznej linii D, który to miał pętlę na ulicy Bokserskiej, tuż przy nowych blokach (wtedy jeszcze nowych bloków tak całkiem nie było, jakoś dopiero zaczynano je budować, a na ich miejscu istniały działki, położone wzdłuz toru roboczego). Stamtąd też jakieś dziesięć, piętnaście minut szło się do stajni, a stajnia Jaroszówka kierowana przez Stanisława Sałagaja, mieściła się na samym końcu terenu, obok "krzywej wieży" czyli wieży ciśnień wysadzonej przez hitlerowców (podobno zresztą Hitler obserwował z niej płonącą Warszawę).
Jak wspomniał Waldek we wczorajszym wpisie, obecnie mieści się tam stajnia Emila Zachariewa.

Mieliśmy główną murowaną stajnię, dwa skrzydła, oraz stajnię "pod płotem", taki barak z boksami po jednej tylko stronie korytarza, oraz obok "blaszak" czyli sporą szopę, gdzie było sześć boksów.

Zaraz obok padoku jest furtka wychodząca na ul. Wyczółki. Po drugiej stronie furtki znajdują się ruiny hotelu (o którym wspomina Andrzej).
Przy żelaznej furtce była kiedyś, za czasów Państwowych Torów Wyścigów Konnych, budka straznika, jak przy każdej bramie - spokoju na terenie strzegła straż zakładowa i wywiązywała się z obowiązków bardzo dobrze. Nie mozna było wjechac nie posiadając przepustki, również piesi byli sprawdzani. Amatorzy jeżdżący na Służewcu mieli wówczas specjalne legitymacje, wydawane przez p.Szydlika w dziale techniczno-selekcyjnym w biurze. Strażnicy mnie znali, więc legitymacji nie nosiłam.



Wracałam komunikacją miejską bynajmniej nie przejmując się faktem, iż roztaczam wokół siebie specyficzny stajenny zapaszek. Ponieważ wsiadałam na pętli, zajmowałam miejsce i często zasypiałam po drodze, budząc się przystanek-dwa przed wysiadką. Specyficzny zapaszek prawdopodobnie odstraszał potencjalnych zganiaczy z miejsca siedzącego, co było bonusem.


Rano nawiązywalismy konie, chłopaki wyrzucali gnój z boksów a dziewczyny czyściły konie, po skończeniu i  zamieceniu stajni trener przydzielał konie do jazdy.

Oprócz wpomnianych przeze mnie Rumena Panczewa, Stefana Wierzbickiego i Tadka Sadowskiego w stajni był Marek Redzicki "Iwan", dwóch Darków i kilku innych pracowników, a spośród dziewcząt pamiętam Agnieszkę Panczew, żonę Rumena, oraz jej siostrę, Magdę Laskowską, żonę Andrzeja.

Generalnie na stajnię przypisana była taka ilość amatorów, że aż niewiarygodne. Ten fakt odkryłam dopiero później, przypadkiem, w biurze, ale w soboty przychodziła taka ilość ludzi, że nieraz chłopaki zakładali na konia gąbkę, zapinali jakoś popręgi dopinając strzemiona i tak jeździli na łatwiejszych koniach, ponieważ brakowało siodeł dla wszystkich!

W soboty mieliśmy nieraz ogniska, na tzw czarnej drodze albo na torze roboczym. O czymś takim jak grill nikt jeszcze wtedy nie słyszał.
Ognisko było organizowane przez stajnię, ludzie się zrzucali na napitek i zagrychę i bawiono się długo, nieraz do białego rana. Na ogół wiele stajni organizowało ogniska w tym samym czasie i zupełnie normalną rzeczą było dołączenie się jednej stajni do drugiej i wspólne imprezowanie.

Zupełnie inne życie było wtedy na Służewcu.

Po wygranej dużej nagrodzie ognisko sponsorował jeździec, również kiedy awansował do kolejnej kategorii w hierarchii dżokejskiej, czyli po dziesięciu wygranych uczeń stawał się starszym uczniem, po 25 - praktykantem dżokejskim, po 50 - kandydatem dżokejskim, a setna wygrana oznaczała zostanie dżokejem.
Takie imprezy były bardzo huczne!

Wyprawiano również imprezy z okazji imienin i urodzin, często w hotelu robotniczym, gdzie mieszkała większość pracowników.  W chwili obecnej hotel podupada, prawdopodobnie będzie wyburzony, pokoje były wynajmowane budowlańcom - ale kiedyś całe trzy piętra zajmowali pracownicy stajenni! Stołówka wydawała śniadania, obiady i kolacje, pracowały sprzątaczki, była pralnia, świetlica z video i pingpongiem oraz biblioteka.

Kiedy biegał koń, dopingowała go cała stajnia z tzw dżokejki, trybuny dla pracowników, mieszczącej się tuż przy celowniku, obok pomieszczenia z bombą. Jeden wielki krzyk podnosił się, kiedy koń finiszował! "DAWAJ...(tu imię konia)!!!".
Chyba na Ursynowie musieli to słyszeć!

Dyrektorem Wyścigów był wówczas Leszek Gniazdowski który to albo na rowerze, albo konno, przemierzał teren, pilnując aby wszystko było jak należy. Przykładowo, gdy zauważył kogoś pijącego piwo, nakazywał wyjście za bramę.
Obecnie rzecz nie do pomyślenia.

Dobudowali raz zadaszenie koło stajni, w celu składowania siana którego nie było gdzie pomieścić, przyszedł Gniazdowski i kazał Sałagajowi rozebrać.

Teren Wyścigów był sprzątany, stajnie remontowane systematycznie - rzecz nie do pomyślenia dzisiaj, kiedy tyle jest zakusów deweloperskich na łakomy kąsek, jakim jest ponad 160 hektarów, które stanowią teren Torów.

 1993. Gonitwa arabska IV grupy.  Od lewej Cewar pod pr.dż.K.Banachem, Fatiha pod dż.B.Mazurkiem i Esdur pod dż.W Ryniakiem

1992. Mirosław Pilich, zanim pojechał swój pierwszy w życiu wyścig, tu na koniu Safix w stajni "Kozienice" Mieczysława Mełnickiego

1992. Agnieszka Panczew na ogierze Debor, ze stajni Sałagaja

ciąg dalszy nastąpi...

7 comments:

  1. Aldi hotel juz zburzony i gruz juz chyba caly po nim tez wywieziony a sporo tego bylo.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Widzisz Tomciu, ja nawet tego nie wiedziałam... :(

      Delete
  2. dla mnie bardzo ciekawe.... nigdy nie byłam na wyscigach więc z przyjemnościa czytam....
    serdeczności

    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    ReplyDelete
  3. Świat wyścigów jest mi obcy, z twoich tekstów jawi się jako stary, wspaniały świat, ale wracając autobusem z jazd ( długo-strzemiennych : )) też wzbudzałam zapachową sensację, zwłaszcza jeśli zdarzyło mi się jeździć na oklep. Kiedyś wracałam w spodniach od wewnątrz wyklejonych rudym futrem. Koń się spocił porządnie a że zmieniał sierść, to i ja dostałam trochę na drogę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. To był stary, wspaniały swiat, po którym teraz już niestety śladu nie ma...

      Delete
  4. cześć Aldona. świetny blog. tak trzymaj.
    pozdrawiam
    witek

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.