Sunday 12 January 2014

Część 5. Kamphora jedzie na szalonej kobyle, i to nie jednej

Najpierw część informacyjna ;). Doszłam do wniosku iż muszę ponumerować kolejne odcinki, ponieważ sama zaczynam się w nich gubić! Plan był na jeden, jedyny wpis... "krótka historia".. a tu zaczyna się robić całkiem długa historia... Dla Czytelników zaglądających tu po raz pierwszy, kolejne części, chronologicznie:
Część pierwsza, Część druga, Część trzecia, Część czwarta.
Za chwilę też zmodyfikuję troszkę tytuły postów, numerując je.

Zwrócono mi uwagę na konieczność słowniczka, więc wyjaśniam zwroty poddane w wątpliwość - stajnia płotowa to stajnia wyścigowa w której trenuje się głównie konie do wyścigów płotowych i przeszkodowych, stajnia płaska natomiast jest nastawiona prawie wyłącznie na gonitwy...płaskie ;-).

Jakby były jakieś inne wątpliwości, to pytajcie śmiało w komentarzach, ponieważ coś co jest dla mnie oczywiste, nie musi być oczywiste dla wszystkich, a mnie czasem zdarza się o tym zapominać! ;-)

No i oczywiście, mimo bardzo łaskawego traktowania mnie przez pracodawców, wszędzie byłam zatrudniona na papierach... Poza tym w czasie kiedy wyemigrowałam, nie można było dostać zasiłków "z automatu" jak obecnie, lecz należało przepracować co najmniej 12 miesięcy z dopuszczalną przerwą nie więcej niż 30 dni, w ciagu owego roku.
A o tym że mogę pobierać dodatek na dziecko, oraz dodatek do pensji tax credit, ze względu na niskie zarobki, dowiedziałam się dopiero po grubo ponad roku od czasu przyjazdu do UK...

                                                                      *   *   *


Wylądowałam więc w mrocznym i wilgotnym hrabstwie Gloucestershire. Stajnia mieściła się w dawnej oborze, na terenie dawnej farmy mlecznej. Myśmy mieścili się w przyczepie (mobile home) z tyłu tej oborostajni, z jednej strony była kamienna szopa, z drugie kamienny piętrowy budynek, wszystko cholernie stare i wilgotne.
W przyczepie było nie za ciepło i równiez wilgotno.
Praca, jak w typowej wiejskiej stajni wyścigowej, była raczej podobna do typowej pracy przy koniach szkółkowych, albo w jakiejś marnej prywatnej stadnince. Na rozgrzanie koni jeździło się na drogę, kłusować po asfalcie, tor miał długi zakręt i bardzo krótką prostą, więc nieraz konie ponosiły wprost do lasku.

W zimie większość koni wychodziła na cały dzień na padoki, czego za specjalnie nie lubiły - stać w zamarzającym błocie z pewnością nie jest szczytem końskich marzeń... Były też dwie czy trzy źrebne klacze, albowiem trenerostwo bawiło się również w hodowlę koni pełnej krwi. Wątpliwej jakości matki, kryte słabymi ogierami - dla mnie to kompletny bezsens, no ale cóż...

Boss wywodził się z amatorskich wyścigów płotowych czyli point-to-point a jego żona jechała kiedyś kilka płaskich wyścigów, jak większość dziewczyn pracujących w stajniach wyścigowych.
Kolekcję końskich zdjęć bossa mozna było podziwiać w stajennej... toalecie. Najlepszy widok był z pozycji siedzącej :-).

Znów zostałam doceniona, znów równo z M. mieliśmy najgorsze konie do jazdy. Zresztą czego mozna było się spodziewać, jeśli oprócz nas pracowała dwudziestoparoletnia dziewczyna która na wyścigach nie pracowała nigdy wcześniej, tylko w jakichś szkółkach itp, na koniach wyśigowych nie znała się kompletnie, oraz młody chłopak, marny, bez ręki do koni.
Dziewczyna piastowała wysoką funkcję, albowiem była koniuszym. I ja musiałam jej słuchać we wszystkim, jeśli chodzi o sprawy stajenne.
Trener miał podobne pojęcie o treningu, jak ta dziewczyna o zarządzaniu stajnią.

Któregoś dnia marnie przebiegły w wyścigach konie, zdecydowanie poniżej oczekiwań. Przed kolejnym wyjazdem boss kazał mi porządnie wyszorować i zdezynfekować koniowóz a klaczy, która miała pobiec, dzień przed wyścigiwm pobrał krew i wysłał ją kurierem do analizy mówiąc, że konia z wyścigu wycofa jeśli wyniki będą złe.
Pomiędzy liniami można było jasno wyczytać, Polaczki, ja was podejrzewam że wy mi czymś konie szprycujecie.
Wyniki były dobre, klacz pobiegła i finiszowała znów poniżej oczekiwań. Ale przynajmniej nie było już dane do zrozumienia, że ktoś w tym maczał palce.

Jeżdziłam na durnowatej sprinterce, rozbałowanej (czyli rozpuszczonej jak dziadowski bicz) do granic niemożliwości, po drodze tańczyła od burty do burty i robiła co chciała. Stępa też nie chciała iść tylko caplowała (podbieganie w stępie, ale żaden to kłus tylko męka dla jeźdźca!).
Wcześniej jeździła na niej szanowna pani koniuszy.

Któregoś dnia nie wytrzymałam, odwinęłam bat i przyłożyłam jej kilka razy. Zaczęła się jakby uspokajać, ale tylko na chwilę, więc trzepnęłam ją po tyłku raz jeszcze na co podskoczyła, wyskoczyła z drogi, wskakując na dwumetrową skarpę i na skarpie zatrzymała się tuż przed ogrodzeniem z drutu kolczastego. Za drutem pasły się krowy.
Co miałam zrobić? Instynkt wyćwiczony przez lata kazał mi w ułamku sekundy po zatrzymaniu się na skarpie zeskakiwać w błyskawicznym tempie. Drut był na wysokości około metra dwudziestu, a siedzenie na koniu skaczącym z miejsca taką przezkodę to proszenie sie o kłopoty.

Zeskoczyłam, odwrotnie niz normalnie, na prawą stronę ponieważ tylko tam mogłam bezpiecznie wylądować, z drugiej strony groziło mi stoczenie się po skarpie - albo wpadnięcie na ogrodzenie.

Nieraz trzeba podejmować szybkie decyzje, jak mówił Napoleon Bonaparte, dobra decyzja to szybka decyzja.

Klacz skoczyła bo nie miała innego wyjścia, na całe szczęście bez pasażera; w rezultacie miała tylko lekkie zaharatanie na tylnej nodze. Już jej więcej do jazdy nie dostałam! Wróciła do pani koniuszy, na dalsze rozpuszczanie.

Inna klacz, też niezbyt przyjemna do jazdy, w wygranym wyścigu złamała nogę, było to właściwie pęknięcie więc stała w stajni w gipsie, trener bardzo rozważnie postawił ja w największym boksie gdzie w dodatku miała widok na drogę, którą prowadzało się konie na padoki - oraz na kawałek padoków - więc dzień w dzień szalała po tym boksie z gipsem na przedniej nodze.

A jak już przyszło ten gips jej zdjąć, to trzeba było wdrażać klacz spowrotem do pracy. Żeby to zrobić, ktoś musiał na nią wsiąść.
O dziwo, tym kimś byłam ja.

Na początku wpakowali jej tabletki uspokajające, częsta praktyka w Wielkiej Brytanii, koń dostaje głupiego jasia i idzie pod siodło.
Na Służewcu najlepszą tabletką był dobry jeździec który nie dawał się wysadzić z siodła.

Na tabletkach klacz pochodziła może dzień albo dwa. Później jak zwykle chcieli mnie na nią podsadzić w stajni ale uparłam się że wsiądę na zewnątrz - i bardzo dobrze wyczułam że to będzie bezpieczniejsze  -  od razu próbowała ze mnie zrobić wiatrak, ledwo zdążyłam włożyć stopy w strzemiona. Na szczęście zawsze dobrze trzymałam się nogami (podstawa! ręce służą do czego innego!), więc dzikie wyskoki zdały się na nic.
A jak już zaczęła chodzić na tor i uspokoiła się, to dostał ją do jazdy Anglik.

Puściły mrozy, a wraz z mrozami puściła rura od wody u nas w przyczepie. Zwyczajnie wstałam rano, a tu powódź.
Zdarza się to czasami, szczególnie jeśli rury nie są zabezpieczone.
Oczywiście wina była nasza, chociaż nie my bylismy za rury odpowiedzialni.
Dostalismy kilkustronicowy kontrakt dotyczący warunków zakwaterowania. Rzecz jasna były to warunki nam stawiane.

Z wielu powodów nigdy nie chciałam zamieszkać w słynnym mieście Newmarket, kolebce wyścigów konnych, ale w końcu miałam juz dosyć szwendania się po kraju po dziwacznych i bylejakich stajenkach.
Złamałam się więc i szybko znalazłam pracę w jednej z lepszych stajni.

nie mam żadnych zdjęc z tego okresu, więc niech będzie tor wyścigowy w Leicester... z czasu pierwszej pracy

ciag dalszy nastąpi...

6 comments:

  1. A ja mam pytanie.. dlaczego konie wyścigowe są gorsze z charakteru niż te zwykłe? przynajmniej tak wynika z Twoich postów i mnie to bardzo intryguje. a może są po prostu inne :) z czego to wynika?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Konie pełnej krwi są jedyną rasą, wytworzoną od początku do końca przez człowieka, drogą selekcji. Selekcjonuje się na szybkość i wytrzymałość, tzw klasę, nie zwracając wogóle uwagi na charakter ;)

      Delete
    2. WSZYSTKIE rasy koni zostały wytworzone przez człowieka. Natomiast prawdą jest, że faktycznie - tylko w przypadku folblutów kompletnie olano ich użytkowość. Po prostu nikogo to nigdy nie obchodziło i dalej - nie obchodzi...

      Nie jestem natomiast do końca pewien, czy faktycznie wszystko to tylko wina nie odsianych genów. Folbluty z Krasnego, a także ze służewieckiej stajni Nova, pp. Kozłowskich pamiętam jako przesympatyczne miśki - o wiele milsze od często bardzo słusznie znerwicowanych szkółkowych koni...

      Może to więc jeszcze kwestia tego, że ludzie SPODZIEWAJĄ SIĘ po wyścigowych koniach złego charakteru i od razu tak - niekoniecznie w każdym przypadku słusznie - "ustawiają" reguły gry, że te konie często się narowią..?

      Delete
    3. Jacku, powolę sobie nie zgodzic się ze stwierdzeniem, iż wszystkie rasy zostały wytworzone przez człowieka, wystarczy zagłębić się w zagadnienia dotyczące genetyki oraz historii rasy!

      Polskie folbluty są niestety zdegenerowane, jak już wiele lat temu pisał prof. Grabowski, pełna krew DEGENERUJE SIĘ z dala od kraju jej pochodzenia czyli wysp brytyjskich i konieczny jest dolew świeżej krwi...

      Ludzie nie spodziewają się złego charakteru po folblutach, w Anglii są też "miśki" tyle że one biegają słabo - ale nadal lepiej niż czysto polskiej hodowli konie...
      W zasadzie tylko charakterne konie potrafią dobrze konkurować w wyścigach.

      Delete
  2. To o rasach, to chyba jest uzależnione od stopnia ingerencji ludzkiej, chyba wszyscy zgodzimy się co do tego, że konie wywodzą się od dzikich naturalnie powstałych przodków, natomiast mamy do czynienia ze zdegenerowaniem tam gdzie człowiek ingerował brutalnie, tak aby osiągnąć jakieś jednostronne korzyści. To tak jakby porównywać owczarka niemieckiego i takiego huskyego, pomijając linie hodowlane skrajne - jak typ czeski, ale i tu nie mamy takiego zdegenerowania zwierzęcia jak u owczarka niemieckiego - deformacja tylnych kończyn.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Otóż to, a pełna krew angielska jest rasą od początku do końca stworzoną z udziałem ludzkiej ręki... jedyną taką rasą. A jako że na wyścigach liczą się pieniądze i nic ponadto - resztę można sobie dośpiewać.

      Delete

Note: only a member of this blog may post a comment.