Thursday 16 January 2014

Część 9. Dżokej z Podlasia przybywa do Newmarket

Zgodnie z obietnicą ubarwiłam nieco wczorajszy post, ale drugie zdjęcie nie jest dla osób o bardzo słabych nerwach, ostrzeżenie w razie czego zamieściłam, co złego to nie ja! ;-))

                                                              *   *   *

Studiowałam sobie więc konikologię w Cambridge, w międzyczasie pracowałam w stajni na pół etatu i dodatkowo trenowałam Kamphorę.
Trener u którego stałyśmy stracił licencję z pewnego powodu, więc trzeba się było przenieść, albo za miasto albo kilometr dalej, ponieważ w tym czasie nie było nigdzie, dokąd mogłabym przeprowadzić Kamphorę, wolnych boksów.
Oczywiście cała sprawa polegała na tym że nie płaciłam za trening, tylko za miejsce w stajni, a liczba stajni gdzie jest to możliwe jest oczywiście znacznie ograniczona. Wyścigowe władze co prawda przymykają oko, ale takie sprawy podlegają rozmaitym sankcjom.

Patrząc z perspektywy czasu powinnam przenieść się z koniem za miasto, lecz wybrałam drugą opcję. Za miastem nie płaciłabym chociażby za uzytkowanie toru - w Newmarket każdego właściciela kosztuje to miesięcznie ponad 100 funtów od konia.
Za to miałam 10 minut spacerkiem od domu - Kamphorę.

Zapisaliśmy ją raz, trener uparł się na dzokeja, chociaż ja chciałam praktykanta, Kierena Foxa lub Martina Lane (Martin później został czempionem praktykantów dżokejskich!), obu znałam, wiedziałam też że dobrze jeżdżą i poradzą sobie z nienajłatwiejszą Kamphorą; zgodziłam się dla świętego spokoju bo i M. poparł wybór (no że ja taka mało asertywna byłam kiedyś!!! eeech...), do maszyny starowej zostali załadowani w pierwszej kolejności, dżokej jeszcze nie zdążył wystartować, Kamphora zrobiła z niego wiatrak, widziałam tylko moje barwy raz, drugi, piąty za maszyną - kobyła zła była i stawała dęba, dzokej zdaje się narobił w portki ze strachu, z opóźnieniem wystartował i przyjechał wolnutko, trzymając się chyba grzywy... Kamphora leciała w wyścigu oglądając ludzi na trybunie, dosłownie, gapiła się w tamtą stronę, film z gonitwy oglądałam i widziałam wyraźnie... Żeby koń w gonitwie miał czas na to, szkoda gadać.

W Polsce komisja techniczna zaraz by się za dżokeja zabrała. No ale w Anglii przepisy są dużo, dużo łagodniejsze.

Wraz z M. doszliśmy do wniosku (miał on czasem przebłyski rozsądku!), że nie ma co próbować znów z Anglikiem bo oni wszyscy się boja, a ci co się nie boją to są za dobrzy i w małych wyscigach nie jeżdżą, więc trzeba Polaka.
A jaki Polak będzie najlepszy? Oczywiście ten co najlepiej radzi sobie z upartymi końmi, chłopak z Podlasia czyli Wiesio Szymczuk!

Znalazłam wyścig: po trawie (Kamphora nie lubi all weather czyli sztucznej nawierzchni), na dystansie mila dwa furlongi (Kamphora lubi dłuższe dystanse) na w miarę prostym torze, bez ostrych zakrętów, na prawą rękę (co też Kamhorze odpowiadało).
W piątej części wrzucałam zdjęcie wykonane na tymże torze, mieszczącym się w Leicester.

Zadzwoniliśmy do Wieśka, dogadaliśmy się, powiedziałam trenerowi gdzie i kogo ma zapisać, pięc razy albo i więcej mu powtarzałam no i pytam się w dniu zapisu, poniedziałek to był: "Zapisałeś Kamphorę na ten wyścig w Leicester?" - pytam. "Och, myślałem że nie chcesz żeby ona biegała, i nie zapisałem" - aż się uśmiechnął.
Nerw mnie szarpnął, bo Wieśkowi juz bilety zaklepałam, a Wiesiek poodwoływał galopy które miał robić na Służewcu (wyścig Kamphory miał być we wtorek, dzień roboty koni w Warszawie), a ta cholera mi mówi że nie zapisał, a pięć minut temu zamknięto przyjmowanie zgłoszeń!!!

Odparłam, przecież wiedziałeś od kilku tygodni że ściagam na ten wyścig dzokeja z zagranicy.
Nic nie odpowiedział.

Nie na darmo w Newmarket przezywają go "rat" czyli "szczur".

Innego wyścigu po trawie i na stayerski (czyli powyżej mili) dystans, na który kwalifikowałaby się Kamphora, nie było.

Trudno, musiałam ją zapisać do Lingfield, krótki trójkatny tor o ostrych zakrętach, o sztucznej nawierzchni, na lewą rękę, do gonitwy na dystansie 7 furlongów, czyli wszystko czego Kamphora nie lubiła.
Trzymała sie ze stawką przez chwilę, po ostrym zakręcie odpadła co było jak najbardziej do przewidzenia.

Wiesiek powiedział: "Ale jak ona szła z tymi końmi! To dobra kobyła, wogóle nie chciała się poddać!!!"

Trener powiedział - najpierw stał z rozdziawioną japą przez chwilę - "Ale on dał jej jazdę!..."

Zobaczyłeś, angielski cwaniaczku, mistrza jazdy, polskiego dżokeja w akcji a nie jakąś twoją lokalną brytyjską popierdółkę...!

Przynajmniej tyle miałam satysfakcji.

Wiesiek pochodzi z Gredeli.

Kamphora wchodzi jako...ostatnia ;-)

...i kończy też w d... ale za to robiąc wrażenie ;-)

ciąg dalszy nastąpi...

7 comments:

  1. Typowe w UK! W wielu dziedzinach Polacy przyprawiaja Anglikow o 'rozdziwiona jape' ;-) i dlatego tak nas nie lubia: burzymy ich przekonanie o wlasnej wielkosci... och, dlaczego tylko Polacy czuja sie zakomplekscieni...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oni się tak bardzo nas nie lubią, że "zabrali" nam Enigmę, którą przecież rozszyfrowali polscy specjaliści... A Francuzi "przywłaszczyli" sobie Marię Skłodowską... przykłady mozna mnozyć.

      Komuś chyba zależy, zeby Polacy czuli się zakompleksieni... :(

      Delete
    2. He, he, za to w Hiszpanii są zakompleksieni Anglicy i Niemcy, mający problemy z językiem i radzeniem sobie w innym kraju, mimo worka pieniędzy. W swoich gazetach mszczą się pisząc o mrożących krew w żyłach wydarzeniach, typu: wczoraj dwa hiszpańskie psy myśliwskie zamordowały kota Mary Smith.
      Kamphora, napisz wreszcie jak pozbyłaś się Pana Smutnego i poderwałaś kogoś z Rasy Panów : ) Pozdrawiam Cie bardzo Twoje pomysły też ! : ) Wiesz, że jeździłam cygańskim wozem!

      Delete
    3. Cierpliwości, wszystko w chronologicznym porządku rzeczy! A podrywać nie podrywałam wcale ;)

      Delete
  2. Cudna jest ta kobyłka a imię też ma niebanalne.
    Dobra z Ciebie organizatorka,a Napoleon powiedział, że jeden dobry organizator jest więcej wart niż cały pułk wojska.
    Gdyby wtedy zapisał Kamphorę na wyścig,to pewnie by wygrała z p.Wiesiem,ale i tak pobiegła w innym wyścigu.
    Czekam na wiadomość kiedy wygrała?
    Pozdr.M

    ReplyDelete
  3. Jejku czego można dowiedzieć się z bloga! Jeżeli to chodzi o Gredele obok Bielska Podl., ja tam bywałam na wakacjach i ciocia mojej mamy miała na nazwisko Szymczuk. Może Wiesiek to moja daleka rodzina haha? A wszyscy się dziwują skąd u mnie miłość do koni? Z dziada- pradziada widocznie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Całkiem niewykluczone i nawet bardzo prawdopodobne, a Wiesiek chyba w 1985 przyjechał na Służewiec.

      Delete

Note: only a member of this blog may post a comment.