Sunday 19 January 2014

Część 12. Kamphora obala kolejny mit

Tak więc rypałam w stadninie, będąc człowiekiem-orkiestrą lub też kobietą co żadnej pracy sie nie boi, nieraz pierwsze transporty koni w tranzycie przyjeżdżały od 5 rano a do roboty było tyle że kończyłam o 10, 11 wieczorem rypiąc często sama albowiem boss, mimo iz londyński multimilioner, oszczędzał na wszystkim.

Nieraz to wyglądało tak, że jeden konie wyjechały, ja szybko leciałam sprzątać boksy, wymienić wodę (poidła automatyczne są w Anglii dość rzadkim widokiem), wrzucić siano do boksów i juz kolejny transport był na horyzoncie, a raczej przekraczał bramę.

takie ciężarówki były częstymi gośćmi - tutaj 5 Star Bloodstock z Irlandii

Do tego trening, bronowanie padoków i tak dalej. Lubię pracować i uwielbiam byc w ruchu cały dzień, padając wieczorem na przysłowiowy ryj, jednakże cały czas wyścigi odpychały mnie bardziej i bardziej - na zasadzie im dalej w las, tym więcej drzew.

Jakoś tak na porządku dziennym ludzi z miasta był nie tylko alkohol ale i narkotyki, że przypomnę tym co się wyścigami interesują, dwie afery z najsłynniejszymi dzokejami w rolach głównych, przyłapanych na jeżdżeniu wyścigów pod wpływem pewnego proszku.

Nigdy też nie miałam tylu znajomych, którzy w tak krótkim czasie popełniliby samobójstwa, począwszy od zwykłych stajennych, na byłych trenerach skończywszy (Mick Quinlan również zakończył życie śmiercią samobójczą).

Zrozumiałam dokładnie, dlaczego Newmarket cieszy się tak złą sławą.
Usłyszałam wiele historii o ludziach, którzy w tym mieście stoczyli się na samo dno.

Wiele złej energii panuje w Newmarket, zbudowanym zresztą na łzach i tragediach.

Kiedy budowano bloki z mieszkaniami komunalnymi w centrum miasta w latach sześćdziesiątych, wysiedlano ludzi mieszkających tam w domkach.

Dwie starsze siostry, mieszkające razem, po otrzymaniu nakazu wysiedlenia pojechały nad morze i weszły do niego, trzymając się za ręce.
Utonęły.

widok na Long Hill; wspomniane bloki w tle
W owych blokach mieszka obecnie wielu narkomanów i alkoholików.
Przypadek?...


Jedną z najwcześniejszych ofiar śmierci z własnych rąk jaką zarejestrowała historia, był słynny dzokej Fred Archer, który zastrzelił się w 1886 roku.
Jedna wersja mówi o tym, ze był w depresji po śmierci żony która zmarła w połogu, lecz druga sugeruje fakt, iż 29-letni jeździec nie był w stanie unieść ciężaru sławy.

Ducha Freda Archera, który dosiada białego konia, można podobno spotkać w Newmarket.

Fred Archer


Oprócz pracy ciągnęłam studia, chociaż okazało się że wiele się niestety nie nauczę, mit angielskiej edukacji w Cambridge również został obalony.

Trochę to dziwne, jak studentka na wykładzie o wyścigach, poprawia wykładowcę, albowiem ten robi ewidentne błędy.
Notabene wykładowczyni to była.

Po angielsku najważniejszy wyścig dla koni pełnej krwi, Derby, wymiawia się - "darbi", podobnie przynajmniej, w każdym razie pani wykładowczyni na slajdach napisała nie Derby a Darby...
To taki jeden z wielu kwiatków.

Na pierwszym roku mielismy też ogólne wykłady biologiczno-chemiczne, spęd studentów końskich, ogólnych zwierzęcych i medyków, na jednej auli, Mumford Theatre, i co poniedziałek dwie godziny dokładnie tego samego, czego ja uczyłam się w pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego.
Czyli molekuły, wiązania, pantofelki i podobne pierdółki.

...na studiach wsiadłam na coś nie wyścigowego po raz pierwszy od 17 lat...;-)

I żeby było weselej, oprócz studiów stacjonarnych w Cambridge, dorzuciłam studia na odległość, studiowałam - a jakże - wyścigi konne, bo jeszcze miałam szalony pomysł uzyskania licencji trenerskiej (chociaż pomysł zaczynał odchodzić wraz stygnącycm szybko uczuciem w stronę wyścigów!).

Zaliczywszy studia nie musiałabym podchodzić do serii kursów dla kandydatów na trenerów w szkole wyścigowej (British Racing School) w Newmarket, dużo droższych choć nie zakończonych egzaminami, jak licencjat.


Ależ mnie wzięło na naukę po latach.

ciąg dalszy nastapi...


PS jeśli ktoś jeszcze nie wierzy w moje zdolności to muszę te wątpliwości rozwiać, dziś w bardzo zdolny sposób przypadkowo spaliłam swój telefon... ;-)))

16 comments:

  1. to dobrze że komputer ocalał, bo czekam na ciąg dalszy : )

    ReplyDelete
    Replies
    1. Telefon niechcący spaliłam wraz z papierami ;-) Notebook jest za duzy, zauważyłabym!

      Delete
  2. Zdarzyło mi się wyprać telefon, ale żeby spalić?! ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Toż mówię, że posiadam nadzwyczajne zdolności :-)))

      Delete
  3. Masz prawdziwie litewski upór :)

    ReplyDelete
  4. Przygnębiające to co piszesz o Newmarket, ale faktycznie są takie miejsca, które nie bez powodu cieszą się złą sławą. No i znów obaliłaś mit o edukacji w Cambridge, a tak ładnie sobie to wyobrażałam... Łuski z oczu spadają i ta wizja normalnie i poprawnie funkcjonującego państwa jakoś się w niebyt oddala. Cholerka, to cały świat taki do bani???
    Pomysł ze spaleniem telefonu nader oryginalny:)) Ja kiedyś o mało nie wyprałam w pralce, bo go zgarnęłam z ciuchami do prania, ale na szczęście jak włączyłam to stuknął o szybkę:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiesz, że ja szoku doznałam bo miałam kompletnie inne wyobrażenie zarówno o Newmarket, jak i o Cambridge, nie mówiąc juz o zyciu w UK.
      Ten mój telefon dobry był, przezył kiedyś kąpiel kiedy myłam żłób Kamphory, no i miał latareczkę której mi nieco żal!...;)

      Delete
    2. Też miałem kilka telefonów z latarką, a teraz mam nowy bez latarki i wiem jaka to strata, szczerze współczuje.

      A tak na poważnie, wracając do wyścigów - niestety wiele fascynacji traci swój urok gdy człowiek bliżej pozna daną dziedzinę. W sumie to trudno jest znaleźć aktywność lub pracę która może przetrwać próbę czasu.
      Wydaje mi się, że jedynie samodzielna praca na własny rachunek nie wikła człowieka w układy i może dawać satysfakcję. To, że ostatecznie chcesz prowadzić własne gospodarstwo wynika z dążenia do niezależności. Szczerze życzę powodzenia.
      Czekam na kolejne odcinki :)
      Pozdrawiam, Tomek.

      Delete
    3. Daną dziedzinę, ale u jej źródła, albowiem wcześniej spędziłam 18 lat na Służewcu gdzie takie cyrki nie odchodziły. Przynajmniej za moich czasów. Odchodziły natomiast zupełnie inne cyrki... ;)

      Delete
  5. oj ciekawy dla mnie post.... zaczynam sie rozkręcać.....i co nieco rozumiec....
    nigdy nie miałam do czynienia z końmi a wyscigi znam z TV.....
    serdeczności

    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    ReplyDelete
    Replies
    1. Polskie wyścigi to inny świat w porównaniu z Anglią, jak się okazało, czyli wyszło w praniu.

      A chceili ze Służewca robić drugie Ascot, i dobrze że nie zrobili!

      Delete
  6. Mocna z Ciebie baba. Ja wymiękam od czytania. Powtarzam w kółko, że wszędzie na świecie jest syficznie, tylko o tym nie wiemy.
    Mój telefon wykąpał się w śmietanie (18%) i jakoś działa.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Otóż to, a ludzie gonią na "zgniły zachód" nie wiadomo za czym, bo "lepiej".

      Delete
  7. Wiesz co, jakos nie moge pojac, ze sie dawalas az tak wykorzystywac. W koncu bylas wysoko wykwalifikowanym pracownikiem, tacy ludzie nie rosna ot tak na drzewach. No, chyba, ze do Newmarket zciaga caly konski swiatek z calego swiata i konkurencja jest duza. Nie myslalas moze, zeby w Niemczech popracowac?
    Z innych spraw interesowaloby mnie jak trafilas na Sluzewiec (rodzinna tradycja?). No i jak Twoja Cora znosila te wszystkie przeprowadzki i zycie w przyczepie. Pozdrawiam Cie cieplutko, Goska

    ReplyDelete
    Replies
    1. W Niemczech miałam krótki epizod i tam nie jest bynajmniej duzo lepiej. Zresztą pisałam o tym na początku, dlaczego wyjechałam akurat do UK.
      Nie mieszkałam w przyczepie cały czas, też są o tym wzmianki w postach.
      O Służewcu będzie innym razem ;)

      Delete

Note: only a member of this blog may post a comment.