Monday 13 January 2014

Część 6. Kamphora pojawia się w mieście koni

Znalazłam więc pracę w Newmarket, umówiliśmy się więc na jazdę próbną czyli "rozmowę kwalifikacyjną". Staremu nie było w smak, ale wolne dać musiał.
Zima, w dodatku zima niemalże stulecia, duże opady sniegu jak rzadko, ale na szczęście dojechaliśmy na umówioną godzinę, chyba to była 6 rano, ciemno ze oko wykol (ponad dwie godziny jazdy samochodem zaliczylismy).
Żeby było zabawniej to była to ta sama stajnia, z której mieliśmy ofertę pracy kilka lat wstecz, kiedy decydowalismy się na emigrację. Jak widać była przeznaczeniem!

Podczas siodłania spotkałam znajome małżeństwo jeszcze ze Służewca, które pracowało w owej stajni (niegdyś zresztą firmowanej przez szejka, i niegdyś jednej z najlepszych w mieście).

Przejechałam pierwszą przejażdżkę, drugiego konia mi zmieniono, na, jak się okazało, dużo bardziej ambitniejszą jazdę, dwuletnią klacz należącą do szejka Ahmeda.
Kiedy myłam jej nogi po powrocie z toru podszedł do mnie koniuszy i spytał, kiedy możemy zaczynać. Moglismy dac tygodniowe wypowiedzenie, więc umówiłam się na konkretny dzień.

Jeszcze na szybko znaleźlismy coś do wynajęcia w agencji nieruchomości i mozna było wracać do Gloucestershire.

Dom mieliśmy poza miastem, jakies 15 minut jazdy do pracy, Kamphorze znalazłam stajnię właściwie w Newmarket, więc zaraz po rannej robocie jechałam ja oporządzić i objechać.

Praca jak praca, trzeba było wieczorami pucować koniki na super połysk bo trener robił nieraz przeglądy (jak za dawnych lat, i przed wojną w Polsce), więc kazdy tylko latał ze ścierką żeby konia obetrzeć zanim boss wejdzie, trocinowa ściółka musiała być równiuteńka jak spod linijki niemalże, grzywa konia zaczesana na prawą stronę bez jednego wystającego włoska - bo inaczej był ochrzan! Konia odpinało się z uwiązem i prezentowało staremu.
Pół biedy jak oglądał tylko starsze konie lub tylko dwulatki - gorzej jak oglądał wszystkie. A jak oglądał konie szejka w towarzystwie szejka - to wiadomo było z góry że do domu wróci się godzinę później.

W poniedziałek nieraz przyjeżdżał weterynarz i po rannej pracy musieliśmy zostawać na zmiany, żeby prezentować konie w kłusie przed trenerem i weterynarzem. Tak ze dwie godzinki to trwało. Nadgodziny jakieś płacone? A skąd!

Wiele osób donosiło na siebie wzajemnie co jest całkiem normalne w większych stajniach. Zazdrość i zawiść są na porządku dziennym.
Chociaż palenie rzuciłam wiele lat wcześniej, zaczęłam popalać w pracy, mieliśmy miejsce do tego wyznaczone, a ja sobie jakoś musiałam rozładować nerwy.

Przejażdżki - po każdej trener pytał jeźdźców o konie na których właśnie przejechali po torze. Byłam nauczona że trenerowi mówi się szczerze jak koń idzie, zreszta dlatego trenerzy pytają się jeźdźców, szczególnie tych bardziej doswiadczonych. Oko nie wyłapie wszystkich niuansów; więc mówiłam: dobrze idzie - nie idzie za dobrze - nie ma siły pod górkę - nie wyciąga akcji itp itd
Nie o to chodziło!!! Panu trenerowi należało mówić zawsze, że koń dobrze idzie, nawet jakby leciał na trzech nogach, najlepiej metodą Pakistańczyków i Hindusów "OK, boss" - "Yes, boss" - "Good, boss" ("W porządku szefie - Tak, szefie - Dobrze, szefie"). Pan trener nie znosił kiedy ktoś mówił że koń nie idzie cudownie!!!
No i w ten sposób, nie wiedząc o tym, dałam się wziąć na celownik.

Robiło się równiez inne rzeczy, na przykład przerywanie grzywy koniom. Konie wyścigowe mają mieć grzywy krótkie, na jakieś 10 cm długości.
Przyjechała raz nowa klacz, dwulatka, zakupiona w Irlandii za jakieś grosze, bodajże 1800 euro. Wraz z drugim kierowcą (koniowozu) zostałam wysłana by doprowadzić kobyłę do porządku.
Nie było to najłatwiejsze zadanie, klacz wściekała się, wyrywała, stawała dęba, kopała przednimi nogami. Zawiesliliśmy więc derkę na jej szyi, w ten sposób żeby zwisała z przodu na ziemię i tym samym zasłaniała nas od kopniaków. Dutka nic nie wskórała więc załozylismy lip chain - pasek na górne dziąsło (notabene jedyna metoda jaka działa na Kamphorę) i jakoś, z wielkim trudem, przerwaliśmy jej tę grzywę.
Następnego dnia ktoś, chyba koniuszy, powiedział mi jak klacz ma na imię, podzieliłam się tą wiadomością z kierowcą - reakcją był wybuch śmiechu -  "Jak? Ona ma na imię Snow Fairy?! Hahahaha!!!..." (Snow Fairy - śniegowa wróżka).

Snow Fairy była później jednym z najbardziej znanych koni wyścigowych, wygrywając dla swoich właścicieli ponad cztery miliony funtów szterlingów w ciagu trzech sezonów, podczas któych biegała...

Metody treningowe przyprawiały czasem o ból głowy. Pamiętam pewien piątek, kiedy część koni poszła pracować na... pięciu lub sześciu torach, jeden po drugim. W sumie przejażdżka trwała jakies trzy godziny.
Następnego dnia konie te robiły robotę, czyli galopy (praca w tempie wyścigu, na codzień jeździ się wolniej).
W poniedziałek wszystkie oczywiście były kulawe.

Dostałam na kłusowanie kasztanowatą dwulatkę, była z jakiegoś - juz nie pamiętam, jakiego - powodu odstawiona na jakiś czas od pracy (zapewne była... kulawa...).
Kłusowaliśmy na kółku pod dachem, "szkoła" to się nazywało (school) - Anglicy na wszystko mają dziwne nazwy, w tym wypadku chodzi o szkolenie koni.
Dach nad nami, po bokach ściany, szerokośc jakieś 2 - 2,5 metra. Trener stał wewnątrz (dobrze go było widać bo ma za 190 wzrostu) a myśmy go kłusem mijali.
Ja przynajmniej próbowałam. Konie nienawidziły starego, nienawidziły tez jego głosu, najprawdopodobniej za ten wycisk ponad siły, jaki im dawał. Kasztanka też nienawidziła, do tego stopnia że zbliżając się do niego robiła się twarda w pysku (nieczuła na działanie wędzidła) i szła wprost na niego z błyskiem w oku i stulonymi uszami.
Zatrzymałam się prawie na trenerze, w końcu się odsunął, zły, mało powiedziane, wściekły (nawiasem mówiąc to on się chyba nigdy nie usmiecha). Znów dookoła i kasztanka znów na niego idzie, a ja nie jestem w stanie wykierować jej w bok.
Stary zaczyna machać rękami jak wiatrakiem i wrzeszczy "F**k off!!! F**k off!!!" ("Spier...!!! Spier...!!!").

Do tej pory zastanawiam się czy to było skierowane do kasztanki, czy do mnie...


W międzyczasie otrzymałam wiadomość o śmierci Bogdana Ziemiańskiego.Przepłakałam chyba dwa czy trzy wieczory; jeszcze kilka dni wcześniej rozmawiałam z Nim, telefonowałam w miarę regularnie, raz w tygodniu, cieszył się że przeprowadzamy się do Newmarket, jak zwykle opowiadał mi co tam słychać w stajni, co się dzieje na Służewcu...
Nie byłam w stanie pojechać na pogrzeb ponieważ dopiero niedawno rozpoczęłam nową pracę.

Żegnaj Trenerze, na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci...



ciąg dalszy nastąpi...

25 comments:

  1. Czytam Cię jak kryminał. Łomatulu...

    ReplyDelete
  2. Agniecha, też tak masz? No nie, chyba nie masz trenera...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hano, ja nie jestem jeźdźcem. A już na pewno nie takim jak nasza Aldona. Tylko se hoduję konie. Trenera nie mam. Koleżanka ujeżdża, ja jej pomagam. Milutka ona dla koni, czasem za bardzo.

      Delete
    2. Ja już tez nie jestem jeźdźcem... ;-)

      Delete
    3. No to byłaś, a ja nie byłam i nie będę.

      Delete
  3. Dziewczyny, ale tu nikogo nie zamordowali ;-)

    ReplyDelete
  4. Replies
    1. Moze i tak zrobię, ale jak skończę tę historię, to zaczynam następną, tym razem wstecz, o Służewcu, bo juz jestem męczona o to od jakiegoś czasu tzn od drugiego odcinka ;-)

      Delete
    2. Zapewne tobie się dłużny tak pisać, a nas wszystkich to wciąga :)
      Pozdrawiam i czekam niecierpliwe na ciąg dalszy.

      Delete
    3. Nie dłuży, tylko muszę pogrzebać dobrze w pamięci ;)

      Delete
    4. W każdym razie dzięki wielkie za trud i otwartość, świetnie opowiadasz swoją historię, rzeczywiście powinnaś ją spisać.
      To co opisujesz jest dla wielu z nas bardzo interesujące nie tylko ze względu na Twoje losy ale także jest to inny świat - wyścigi konne od kulis - o którym mało kto ma pojęcie.

      Delete
    5. Później będzie więcej kulis... ;-)))

      Delete
  5. Rewelacyjna opowieść. Więcej, więcej!

    ReplyDelete
  6. Niby nie zamordował, ale suspens jest!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Generalnie morderstwo owszem było w powiązaniu z panem trenerem powyżej, co prawda nie za moich tam czasów, ale mogę zapodać, jeśli takie zyczenie jest... ;-)

      Delete
    2. Jest, jak najbardziej jest! :)

      S_S

      Delete
    3. ...No to będzie morderstwo...;-)

      Delete
  7. ale masz rękę do pisania. Aldona spisz wszystko i do druku !!! zaklepuje pierwszy egzemplarz :)
    świetne !!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja się muszę najpierw do Polski przeprowadzić ;-)

      Delete


  8. Ciekawe jaki tytuł Byś dała ?
    Mnie też "wciąga" to czytanie,czekam na cdn....


    ReplyDelete
  9. Dla mnie zupełnie inny i nieznany świat, ale tym bardziej ciekawy....no i wciąga, faktycznie :))

    ReplyDelete
  10. Po prostu mnie wciągnęłaś - piszesz super!!!! zdecydowanie czekam na książkę!!!

    Pozdrawiam
    ma

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.