Tuesday 21 January 2014

Część 14. Kamphora robi zwrot

Tym razem będzie to Bardzo Krótki Odcinek, albowiem jest odcinkiem ostatnim!... przynajmniej sagi emigracyjnej, ponieważ już od początku tej serii jest na mnie wywierana presja o historie i opowiastki ze Służewca (tu pozdrawiam pewnego właściciela dzielnych rumaków, który właśnie tupie nogami w zniecierpliwieniu czekając na kolejny odcinek :-)).


                                                                   *   *   *


Praca w stadninie w końcu mi się przejadła na dobre, wielka dozgonna miłość do wyścigów konnych zblakła znacznie i wypłowiała, więc czas nadszedł na zmiany.


Odeszłam więc, Kamphora na razie została, padokując się w najlepsze i żyjąc życiem końskiego nicnieroba. Przynajmniej miałam ją niedaleko od domu.
Znajomy, który kiedyś w stadninie pracował a teraz przyjeżdżał nieraz polować na króliki (które są uważane w Anglii za szkodniki) powiedział mi, że gdybym nie miała gdzie Kamphory przenieść to on ma znajomego w sąsiednim mieście, który to posiada stajnię.

Nie wybierałam się nigdzie na razie, poszłam pracować do frytkowo-kurczakowego baru, należącego do Hindusów a mieszczącego się w centrum miasta. Roboty nie było wiele, za to wynudzałam się za wszystkie czasy...

Kamphorę postanowiłam w końcu przenieść na inne miejsce, więc przypomniałam sobie o znajomym znajomego i jego stajni, zadzwoniłam, podjechaliśmy, poznałam znajomego ze stajnią, dogadaliśmy się i tak Kamphora wkrótce trafiła do nowego miejsca, kilka mil od Newmarket.

Po południu przyjeżdżałam by na godzinę - półtorej wypuścić ją na padok. Często spotykałam wówczas właściciela stajni i sporo czasu spędzalismy na pogawędkach.
Po jakimś czasie okazało się że pogawędki to prawie jak randki no i miałam dylemat: albo robić krok naprzód, albo szybko szukać nowej stajni i zwiewać gdzie pieprz rośnie, albowiem nie miałam najmniejszej ochoty na jakikolwiek związek!


Tu wtrącę jeszcze historyjkę z czasu, kiedy wywiozłam smutnego do noclegowni dla bezdomnych, wieść po mieście szybko się rozniosła a że Newmarket i środowisko wyścigowe to jak jedna wioska - zaraz miałam chętnych panów na randki! 
No cholera, kobieta nawet chwili spokoju mieć nie może... Najlepszy numer był z kolegą z byłej pracy a zarazem sąsiadem. Bardzo chciał mnie wyrwać na obiad do restauacji w lokalnym hotelu, już nie pamiętam dokładnie o co tam poszło ale ostatniego od niego smsa nie zapomnę, brzmiał dokładnie tak: "Myślałem że mam z tobą randkę... ale Kamphora okazała się ważniejsza!..."

Zupełnie jakby niektórzy sobie wyobrażali, że są dla mnie ważniejsi od konia...Ech, męskie ego!...

Z racji mojej niechęci do randek, po mieście rozniosła się plotka iż jestem kobietą kochającą inaczej... i przynajmniej miałam święty spokój! W piątek czy sobotę wpadałam do pubu czy klubu, koledzy stawiali drinka czy piwo, nikt mnie nie próbował poderwać i bawiłam się świetnie, odreagowując siedem lat męczarni ze smutnym!




Jako że jestem odważnym Lwem urodzonym w pierwszej dekadzie, nie zwiałam. Kamphora i ja nigdzie się juz nie ruszyłyśmy...

                         KONIEC  *  FIN *  THE END *  конец



PS wieczorem będzie post scriptum, zdaje się nie mam innego wyjścia...! ;-)

24 comments:

  1. no i masz.... a miało być o miłości :-)
    no jakby tak mocno podciągnąć interpretację to w sumie było... :-)
    w każdym razie bardzo się to miło czytało i czekało codziennie na nowy odcinek niczym na audycję radiową a w niej powieść w odcinkach. :-) Niestety ja odczuwam wielki niedosyt i podejrzewam, że poniżej komentujący zgodzą się ze mną także. Czekamy na wątki o tym jak podjęłaś decyzję o zakończeniu emigracji i jak to dalej wyglądało.
    pozdrowienia serdeczne dla Ciebie i Kamphory

    ReplyDelete
    Replies
    1. Toz jest o miłości, się wzięłam zakochałam i chciałam zwiewać!!! ;-)))

      Delete
    2. A o decyzji nt zakończenia emigracji to juz na blogu było, w samych jego początkach ;-)

      Delete
  2. no to czekam na cdn..... pewnie równie ciekawy jak dotychczasowe posty...
    a w sprawie miłości.... ta do zwierząt jest bezinteresowna....

    leptir

    ReplyDelete
  3. Ja tez odczuwam niedosyt. Nic wiecej sie w tej Anglii nie wydarzylo? ;)

    ReplyDelete
  4. Codziennie tu jestem u Ciebie! Fajnie się czyta. Dobra jesteś z tymi facetami. Pozdrawiam. Monika S.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chłop w chałupie to wrzód na d... i mimo wszystko nadal jestem tego samego zdania... Eeech...

      Delete
    2. Czyżby przemawiał przez ciebie feminizm?? ja jednak obronię płeć przeciwną- ewidentnie miałaś albo pecha albo ściągasz do siebie tych nieodpowiednich!! Na tym świecie są mężczyźni dla których warto zainwestować swój czas i uczucia. Pytanie tylko czy kiedykolwiek będzie ktoś dla ciebie ważniejszy niż konie ?

      Delete
    3. Monika, wrzód, wrzód, o tym też jest cała historia, a do feministek to mi daleko, staników nie palę ;-))

      Delete
  5. Ha i doczekałam się happy end-u :)))) Chociaz ten całkiem end który będzie nowym początkiem to planujecie chyba w przyszłym roku : ? :))))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Całkiem end to będzie wyniesienie się z Anglii, planowany na ten rok :))

      Delete
  6. No to pięknie, szkoda, że saga rodu Kamphor się kończy... Ale mam nadzieję, że to tylko koniec etapu. Czy ja w swojej tępocie dobrze zrozumiałam, że jednak ten właściciel stajni to fajny jest:)) ?
    Jaki facet mógł pomyśleć, że jest ważniejszy od konia???
    Jestem niesamowicie wręcz ciekawa , jak ci się będzie wiodło w Polsce, będę bardzo kibicować, żeby wszystko się powiodło!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Część dalsza jest własciwie na blogu a własciciel stajni siedzi obok, no to chyba jednak fajny... ;)
      Faceci różne rzeczy myślą, ich rozumowanie przebiega dziwnymi torami nieraz ;)

      Delete
    2. Czasami nawet wyścigowymi.
      Oj czułam ja Ci czułam, że się święci. Co zrobisz z właścicielem stajni, kiedy zechcesz wrócić?

      Delete
    3. To jednak wrzodami nie są jeśli siedzi obok ;) Już tak rzucało feminizmem że myślałam że ty samotna hehehhe. Myślę że każde zwierzę jest ważne ale najważniejsze jest życie rodzinne, bliskość drugiej osoby bo to ona daje nam siłę do działania i do realizacji. Świat jest tak skonstruowany że jednak w pojedynkę jest nam ciężko może nie że źle ale na pewno nie łatwo. We dwoje idzie się przez życie sprawniej tym bardziej jeśli druga osoba rozumie nas i wspiera w działaniach :) Moje zwierzaki są dla mnie bardzo ważne ale nie wyobrażam sobie jak by to było gdybym była sama bez mojego T. :)

      Delete
    4. Zabierasz go ze sobą do PL?

      Delete
    5. No właśnie, zabierasz?

      Delete
    6. O tym to już kiedys było chyba? Zdaje się że muszę napisać post scriptum... :P

      Delete
    7. Monika ja zawsze byłam przekonana, że jednak zostałam stworzona do życia w pojedynkę, i coś w tym jest. Mnie nie potrzeba kogoś kto mnie będzie wpierał, tylko kogoś kto mnie nie będzie hamował! A ostatnio muszę polemizować ze sceptykiem na hamulcu... trochę mi to zżera enegii niepotrzebnie...

      Delete
    8. Oj tam od razu hamować mój hamować mnie chciał i co wygrał? Po 3 letnich bataliach sam zrezygnował miał wybór albo iść ze mną albo iść swoją drogą. Wybrał moją i musiał się ustosunkować, jeśli jednak by wybrał swoją drogę myślę że bym się nie odwróciła nawet na chwilę ;) Mamy chyba zbyt twarde charaktery ;) Na szczęście my idziemy trasą kompromisu i 7 lat mamy już za sobą więc chyba ten fatalny momet za nami :)

      Delete
  7. I tak czuję niedosyt... pięknie piszesz - i czekam na kolejne opowiastki z życia :-)))

    Pozdrawiam
    ma

    ReplyDelete
  8. Miło było, szkoda ,że się skończyło...że tak powiem... i ciekawie

    ...a z tym chłopami świnto racja...to bluszcze i wampiry :))

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.