"Dobrze, jak
chcecie trochę sensacyjnie, to będzie o mafiach wyścigowych. Co prawda nie mam
na ten temat zbyt dużo wiadomości, ale tym co wiem, postaram się z wami podzielić.
Na początek
jeszcze dwie historyjki z Wiednia, o których zapomniałem ostatnio napisać.
Gdy się jechało
na większe zakupy to trzeba było wybierać się samochodem, szczególnie jak jechało
się do HUMY. Był to wielki sklep, tak na oko to conajmniej wielkości Galerii
Mokotów. Pojechaliśmy z panią Tereską jej osiemdziesiatką. Zrobiliśmy wielkie
zakupy, każde z nas miało pełny koszyk, podchodzimy do samochodu, i okazało się
że ze kluczyki zatrzasnęły się w bagażniku. Co było robić, ja usiadłem na
krawężniku i pilnowałem koszyków, a pani Tereska taksówką pojechala do domu po
zapasowe.
Z Józiem Krzyżem
mieliśmy jeździć kłusa na kółku znajdującym się na torze roboczym. Pan Józio
dosiadał rosłego kasztana, pamiętam że nazywał się Thachevon (pisownia może być
błędna). W pewnym momencie kasztan ostro zawinął (skręcił w miejscu,
przyp.A.S.) i pan Józio wyfrunął z siodełka. Na szczęście koń mu nie uciekł i
dał radę na niego wsiąść. Gdy dojeżdżaliśmy do tego samego miejsca, nie
zdążyłem powiedzieć żeby uważał, a pan Józio znów witał się z ziemią. Koń
daleko nie uciekł i po złapaniu pan Józio znów się na niego wdrapał. Ruszyliśmy,
teraz już trochę wcześniej, trochę śmiejąc się ostrzegałem go, żeby uwazał w
tym samym miejscu. Moje ostrzeżenia na nic się nie zdały, bo kasztan zawinął
jeszcze mocniej i już bez pana Józia pognał do stajni.
Złote czasy dla
dżokei, żeby zrobić nielegalnie sporo dodatkowej kasy, były na pewno wcześniej,
zanim ja zacząłem jeździć. Podobno kiedyś za wysiadkę czyli za to, że nie
mieścilo się w pierwszej dwójce, można nawet było dostać sztabkę zlota. Aby
nikt do mnie nie miał pretensji, nie
będę podawal nazwisk dżokei.
Gdy okradziono
kiedyś mieszkanie bardzo znanego byłego dżokeja to mówiono, że wlaśnie sporo
sztabek zlota mu zniknęło. Gdy ja jeździłem, przypominam sobie cztery osoby,
które ustawiały wyścigi. Byli to dwaj bracia K., z których jeden to wlaśnie
"Pershing", a jego brat to Rysiek, ksywka "Poparzony" (dlaczego-
nie mam pojęcia). Z tymi dwoma panami oprócz tego co wcześniej pisalem, to
można powiedzieć, nie wchodziłem w żadne układy. Nie spotykałem się z nimi i
nie rozmawialem na temat ustawiania wyścigów, mogło się zdarzyć że spotykałem
się z propozycją wysiadki, która wyszła z ich strony, ale proponowała mi to
osoba postronna. Z powodu jednej takiej sytuacji miałem później sporo problemów.
Miałem kiedyś
takiego kolegę Jacka, z którym czasem razem chodziliśmy na ryby nad staw na
Wyczółkach (jeszcze zanim zacząłem jeździć wyścigi), to byl taki trochę
cwaniaczek. Pewnego razu przyszedl do mnie, wywołał mnie z dżokejki (miejsce
gdzie szykujemy się do wyscigów i ważymy się przed i po gonitwie) i powiedzial,
że Pershing dał 200 dolarów, ktore mogę sobie zatrzymać, jesli zgodzę się nie
wjeżdżać do porządku (czyli nie być ani pierwszy, ani drugi). Pogonilem
Jacusia, powiedziałem ze się nie zgadzam i żeby oddal pieniążki. Ten cwaniaczek
postanowił sobie jednak zrobić inaczej, liczyl na łut szczęścia, że może jadąc
na los nie uda mi sie zająć jednego z dwóch pierwszych miejsc, i wtedy pieniążki
zatrzyma dla siebie. W tej chwili nie wiem jak to ocenić, czy na swoje
szczęście czy nieszczęście (z powodu przyszłych kłopotów) ostro jadąc udalo mi
się wywalczyć drugie miejsce, bijąc trzeciego konia o krótki łeb. Jakież bylo
moje zdziwienie, gdy następnego dnia uslyszalem, że Pershing ma do mnie
straszne pretensje, że nie wykonałem poleconego zadania, wtedy nie wiedzialem
jeszcze, że Jacuś zwinął szmal i przepadł. Przez kolegów, z którymi utrzymywal
częsty kontakt, kazał mi oddać pieniądze, których nie wziąłem. Podobno mowił
jeszcze, że wziąłem te pieniadze i zagralem za nie to, co przyszło, i zarobiłem
w sumie dużo więcej. Jeszcze dluższy czas słyszałem, że ma do mnie o to pretensje,
aż któregos dnia gdy szedłem na wyścigi, w miejscu gdzie obecnie jest parking
dla dzokei i trenerow, wyrósl przede mną sam Pershing. Naskoczyl na mnie z
pretensjami i zamierzyl się pięścią, dobrze że nie w twarz tylko w brzuch, całe
szczęście że się odpowiednio przygiąłem i za bardzo mnie nie zabolało, a
podobno umiał się bardzo dobrze bić.
Widząc że to
nie przelewki, porozmawiałem później z kolegą dżokejem, który był z nim w
świetnych stosunkach i poprosiłem go, aby wyjasnił mu, jak dokładnie było.
Dopiero po tym dał mi wreszcie spokój, a Jacuś na wyścigach jeszcze się
doczekał, przy następnej okazji gdy probował kogoś oszukać, rozebrano go do
majtek i skarpetek, i tak musiał wracać do domu.
Dokładnie jakie
były stosunki między braćmi K. to nie wiem, ale mówiono że często każdy z nich
wyścig uklada po swojemu i czasem grają przeciw sobie.
Jeszcze przed
wyjazdem do Wiednia poznalem Wlodka Szczygla pseudo "Bomis", od nazwy
sklepu z częściami samochodowymi w Raszynie o tej wlaśnie nazwie (sklep chyba
jeszcze istnieje do dziś). Wlodek był w świetnych stosunkach z trenerami
Salagajem i Bujdesem (może jeszcze z jakimiś, ale tego już nie pamiętam). Znał
też trochę dżokei i też próbowal ustawiać wyścigi. Przez pewien czas nawet mu
doradzałem jak ma to robić, aby miało to ręce i nogi, bo wiadomo że sami
ustawiacze chcieliby, aby dwa pierwsze na celowniku meldowaly się konie
najmniej grane w totalizatorze, a to jest po prostu niemożliwe.
"Bomis" oprócz wcześniejszych rozmów często umawiał się z dżokejami,
że da im znak, co mają robić w wyścigu (to znaczy albo jechać jak do pożaru, albo
tak, aby się nie łapać do porządku), gdy będą przejeżdżać na koniu, on zawsze
stał na wysokości bomby i programem lub dłońmi, każdemu dawał odpowiedni znak.
Czasami często
ciężko im było wytlumaczyć, że to co sobie zakładają, nie jest wogóle możliwe.
Pamiętam taki wyścig koni półkrwi trenowanych we Wrocławiu, które akurat biegały
w Warszawie. Uparli się żeby grać 1-2, ja jechałem wtedy na klaczy o wdzięcznej
nazwie "Moneta" pod numerem siódmym. Mówię, czego wy tu szukacie, tu
musi być 6-7, nic innego. Ale się uparli, i prosili: weź spróbuj. Myślę, to półkrewki,
może się uda, ale skąd: wygrałem jak chciałem, druga była 6 i zapłacili jeszcze
jak za zboże. Po tym na jakiś czas przylgnęła do mnie ksywka "Moneta".
Przyszedł czas,
że nasze stosunki z Włodkiem trochę się popsuły, z powodu sytuacji trochę
odwrotnej, miałem wyścig na arabie od Sałagaja wygrać, a inny dżokej miał być
"nigdzie". Ale czasami tak się zdarza że i koń ma gorszy dzień, i ten
mój jak na zlość tego dnia nie chciał nic lecieć, za to wygrał ten koń, który
miał być „nigdzie”. Dżokej, który go dosiadał aby się bronić zaczął jechać na
mnie, mowił do nich: wiecie, co on na nim "robił". Pracowałem wtedy u
Bujdensa i za jakiegoś następnego araba on poleciał na mnie do komisji
(zameldował Komisji Technicznej, czyli sędziom wyścigowym, przyp.A.S.) i
powiedział że się nie starałem i pojechałem inaczej, niż mi kazał. Nie była to
prawda, tylko szukali na mnie jakiegoś haka. Komisja dała wiarę trenerowi nie
mnie i zostałem ukarany na 20 dni spieszenia (zakaz jazdy w gonitwach przez 20
dni wyścigowych, przyp.A.S.), i od razu karnie przeniesiony do stajni trenera
Bogdana Ziemiańskiego (to często byla taka zsyłka, bo tam przeważnie nikt
sam nie chciał iść pracować).
Wtedy miałem
dobry okres, bo obserwowałem, jakie cynki daje Bomis dżokejom i wiedziałem
co z tego moze wyjść. Konczyło się tak, że ich gra nie wchodzila, a ja po
korekcie odbierałem niezłą kasę.
Bomis zginął
tragicznie, wpadając swoim polonezem 2000 na tira, chodziły sluchy, że
doprowadzili go do ostateczności. Podobno gdy grał w ruletkę dosypali mu czegoś
do picia i gdy się nie kontrolował sporo przegrał, i zaciagnął długi, takie z
których już nie mógł wyjść. Ale jak było naprawdę, tego dokładnie już się nie
dowiemy.
Jeszcze inna
osoba ustawiającą wyścigi był "Borys”, Bułgar z Sopotu. Jego znali chyba
wszyscy. Gdy zjeżdżaliśmy do Sopotu na wyścigi, u niego w lokalu przesiadywali
wszyscy trenerzy i dżokeje. Borys podobno na wyścigach przegrał samolot, tak w
cudzysłowiu, czyli tyle kasy, ile trzeba wydać na samolot. Tak jest jak się zna
za dużo osób i ma się za dużo wiadomości, i nie potrafi się ich wtedy
wykorzystać.
Z Borysem było
czasem śmiesznie, pamiętam parę razy: 3 w nocy, dzwonek do drzwi. Otwieram,
patrzę, stoi kolega dżokej i mówi, dawaj ubieraj się, jedziemy do Novotelu, bo
Borys czeka. Co było robić, chciał nie chciał, trzeba bylo jechać.
Ostatnio dawno
w Sopocie nie byłem, ale w miejscu gdzie Borys miał swoją smażalnię wybudowano
coś innego i podobno ma teraz jakiś malutki punkcik w gorszym miejscu.
Dobrze
ustawiony dżokej czasem potrafił za jednego konia chapnąc 3 albo 4 ustawiaczy,
a w tamtych czasach dolar miał zupelnie inną, dużo większą wartość.
Pamiętam
pierwszy dzień sezonu, byłem u Bujdensa, miałem jechać na siwym Vendelinie. Był
bitym faworytem, a miały biegać tylko 4 konie. Przychodzą do mnie, dawali 500
dolarów, ja mówię, co wy żeście powariowali, co ja z nim mogę zrobić, przecież
nie dam rady go schować, muszę wygrać. Dali spokoj, odpuścili i wiecie że ledwo
na siłę dopchali mnie na drugie miejsce. To myślę sobie tak, jak następnym
razem przyjdą, to wezmę za niego chociaż 200 dolarów. Na szczęście następnym
razem nikt nie przyszedł, tor się troche zmienił bo sporo popadało, co
Vendelinowi bardzo pasowało, i wygralem o 5 długości. Gdybym wziął, byłyby
okropne kłopoty.
Z czasem
ustawiacze zaczęli się wykruszać, Pershing trafił do aresztu, Poparzony
przestał przychodzić, Bomis zginął, Borys zbiedniał, a wyścigi zaczęły się
prywatyzować. Konie zaczęły od 1994 roku przechodzić stopniowo w prywatne ręce.
Gdy jazda dżokeja się nie podobała, to właściciele nie życzyli sobie, aby
jeździł na ich koniach. Od tego mniej więcej czasu wyścigi zaczęły się robić
coraz uczciwsze, bo dżokeje bardziej musieli dbac o opinię, a i nie było osób,
które proponowały pieniądze za wysiadkę, choć pełno graczy nadal uważa, ze
dzokeje kradną, przeszłość stale ciągnie się za Służewcem.
Gdy skonczyło
się wysiadanie z koni, nastąpił okres trucia koni, aby w wyścigu nie zaistniał.
Robiono to w taki sposób, że włamywano się do stajni w noc poprzedzającą wyścig
i podawano koniom specjalne środki. Czasem, jeśli miano dojście do nieuczciwych
osób ze stajni, to im płacono za podanie koniom tych preparatów.
Szkoda, że ta
zła opinia ciągnie się za dżokejami, a to już dawna przeszłość, teraz jeśli
zdarzają się podejrzane jazdy to raczej spowodowane są jakimiś błędami, czy to
jeźdźca, czy nieodpowiednio dobranymi dyspozycjami, lub tak jak w zeszłorocznym
przypadku Antona (Turgayeva, przyp.A.S.) na Ancely, chęcią spełnienia prośby
rzeczywistego (nie słupa) trenera konia (słup - trener z licencją, na którego
zapisuje konia osoba, która de facto przygotowuje konia do wyścigu, a licencji
trenerskiej nie posiada, przyp.A.S.).
Sposoby są
jeszcze inne, bywało tak, że zakręcano koniom wodę, aby nie mogły pić i
odkręcano przed wyścigiem, aby spagniony się tak opił, by nie miał siły biec.
Jeśli jeszcze
sobie coś przypomnę, to dodam w następnych odcinkach."
(Tomek)
ciąg dalszy nastąpi....