Thursday 9 January 2014

Część 2. Kamphora idzie na operację kolana i co było dalej (chyba wcale to nie będzie taka krótka historia...)

Jakiś czas po wyjściu hinduskiej ekipy lekarskiej przeniesiono mnie na oddział ortopedyczny czyli tam, gdzie własciwie powinnam być od początku. Mała sala, sześć łóżek, pięć sąsiadek w różnym stopniu unieruchomionych przez własne odnóża, moje kolano wydawało się przy tym być pryszczem jakimś jedynie. O ile mnie pamięć nie myli, byłam jedyna bez balkonika albo wózka inwalidzkiego, tylko śmigałam o kulach z nogą zgiętą, której wyprostować się nie dało, myślę że zastygła w innej pozycji przynajmniej pozwoliłaby mi kuśtykać, jak siostrze mojej babci, znanej pani profesor mykologii (biolog od grzybków znaczy się, mówiąc ludzkim językiem), co prawą nogę miała sztywną od czwartego roku zycia kiedy to spadła ze schodów, a jako ze medycyna w 1915 roku była na etapie takim a nie innym, coś tam się źle pozrastało. Noga wielce szacownej pani profesor jednakże pozwalała jej nawet na prowadzenie samochodu, wcale nie przystosowanego, "malucha", nie mówiąc o corocznych wyjazdach do Puszczy Białowieskiej i podróżowaniu po całym świecie!
Tak więc z noga zgiętą dziwnie było, a ze trwało to już ponad tydzień, zaczęłam się przyzwyczajać. Taka jestem że nie walczę z losem tylko płynę z prądem, cokolwiek by się nie działo bo szkoda mi energii na sprawy na które nie mam wpływu.

Wieczorem dostałam nad łózko straszliwie brzmiąca wywieszkę: NIL BY MOUTH, czyli "nic przez usta". Pielęgniarka powiedziała że od północy nie wolno mi jeść i pić, więc ona przyniesie mi coś do zjedzenia o 11.30 wieczorem.
Chociaż miałam połamane to i owo w zyciu, a próg bólu tak wysoki że rodząc córkę opowiadałam dowcipy połoznym i lekarzowi, mimo to operacji bałam się panicznie. M. oczywiście wyśmiewał mnie że to zabieg a nie żadna operacja, wysmiewał przez telefon ponieważ ani razu nie pokwapił się mnie odwiedzić - wymówkę miał taką że nie moze prowadzić bo pije, a pije bo ja jestem w szpitalu i bardzo mu z tego powodu smutno.

O jakiejś 11 rano zawieźli mnie na salę operacyjną, oczywiście najpierw do uspienia, dwóch anestezjologów było: Anglik i, a jakże, Hindus w turbanie. I z brodą. Anglik jak się dowiedział że ja Polka to od razu było "Polish vodka", odwracał moją uwagę jak mógł, bo zapewne było dokładnie widac, jaka ja spietrana. Kazał liczyć od 100 to tyłu, przy 98 albo 97 film mi się urwał.

Obudziłam się. Budzę się, chcę wstać a tu sześciu mnie trzyma, maski mają na twarzach i ktos woła wielkim głosem: GIVE HER MORE!!! ("Daj jej więcej!").

Zdaje się, że dali mi więcej, bo jak się zaczęłam budzić i dłużej to trwało, obok siedziała pielęgniarka a na zegarze dochodziła 3 po południu.
Czyli że mi końską dawkę zapodali, bo powinnam spać 45 minut a nie cztery i pół godziny...

Zawieźli mnie zaraz spowrotem na oddział, fajnie się czułam po narkozie, nie powiem, nawet fajniej niż po ćwiarteczce ;-).
Dali pić, jeść, więc niedługo później zaczęłam się zwlekać z wyrka coby do toalety się udać. Hm, jak to zrobić? Z lewej strony jestem podpięta do kroplówki, kroplówka co prawda na stojaku z kółkami no ale za poręczna to ona nie jest. Sąsiadka spod okna zaproponowała pomoc, na co u mnie dusza kozacza się odezwała, nie mówiąc o jeszcze trwających efektach narkozy, podziękowałam uprzejmie i stwierdziłam ze jutro to ja będę tańczyć!
Złapałam stojak lewą ręką, jedną z kul prawą i jakoś się dowlokłam i przywlokłam.

Następnego dnia naprawdę mowy o tańcu nie było, kolano rozrywał mi ból a tabletki nie pomagały (generalnie pigułki przeciwbólowe nie wykonują swojego zadania jeśli o mnie chodzi, od dwóch lat juz żadnych nie biorę - po co mi się truć świństwami).

Obserwacja ze szpitala Good Hope: nie było ani jednego białego lekarza, oprócz jakiegoś wyglądającego na Irakijczyka wszyscy byli Hindusami. Większość pielęgniarek też z Indii.

Następnego dnia wróciłam do domu czyli do przyczepy, po jakichś dwóch miesiącach zaczęłam rehabilitację która i tak wiele nie dała (kolana do końca już nie wyprostuję, jest różnica jakichś 10cm w stosunku do drugiej nogi).

Jeszcze była kwestia zasiłku wypadkowego dla osób pracujących w stajniach wyścigowych, Racing Industry Accident Benefit Scheme to się nazywa, dopłacają do chorobowego aby było 100% pensji bo jak wiadomo, robota na wyścigach to ciężka, niewdzięczna i za słabo opłacana praca. A juz szczególnie w UK.

Dzięki temu że język znam, mogłam znaleźć informacje w internecie, zatelefonowałam, dopytałam się szczegółów. Miałam trzy miesiące od wypadku na złożenie podania, jedną część miałam wypełnić ja, drugą trener a trzecią lekarz.
Swoje wypełniłam, do szpitala się udałam, zaświadczenie mi wypiszą, powiedziała sekretarka doktora Ashoka, oczywiście, ale nie za darmo (chociaż szpital państwowy). No dobra.
Poszłam do żony trenera (jednocześnie jego sekretarki, bo każdy trener w UK musi sekretarkę mieć) z prośbą żeby wypełniła. Oczywiście zwlekała jak mogła. Mówi, przynies papiery to ja wyślę wszystko. A ja wcześniej się dowiedziałam, i mogłam wysłać sama, nie musiało iść przez stajnię. A czy papier od lekarza masz? Będę miała, za tydzień.
Nie udało jej się, a czułam jaki ma plan, 31 grudnia powiedziałaby że zapomniała wysłać, oj, a poczta juz zamknięta!

Oj nie, mnie się tak łatwo w balona nie robi.

Zwolnienie ciągnęłam jak mogłam, przyznam, bo nie miałam najmniejszej chęci wracać do pracy. Zwolnili mnie w końcu, po tym jak wywalili M. z pracy za notoryczne nawalanie (jemu ciagle było smutno z jakiegoś powodu).
Udało mi się załatwić mieszkanie komunalne, gdzie praktycznie nikt do mnie gęby nie otwierał bo byłam Polką, a Polacy to jak wiadomo, zabierają Anglikom zasiłki i mieszkania socjalne! Sąsiadka z piętra miała dwie nastoletnie córki i młodszego od siebie przydupasa, dwa koty i dwa psy, które przydupas wypuszczał na wspólne podwórko, psy srały, przydupas nie sprzątał a jak się wieszało pranie to trzeba było patrzeć dokładnie i skakać jak na polu minowym, i pranie też szybko wysuszone zbierać, żeby nie nasiąkło smrodem.

W tym czasie nadal odwiedziałam lekarza w szpitalu, kolano mi "latało" nieco ze względu na luźne dosyć więzadła, więc Mr Ashok zakwalifikował mnie radosnie na kolejną operację, i mówi tak: To będzie duża operacja. Wyjmiemy ci ścięgna stąd (wskazał na wewnętrzną stronę uda) i włozymy w kolano.
No nie, cholera, po moim trupie, nie będzie mi Hindus grzebał w nodze, na coś te ściegna przecież mam! Jako że pracy nie mogłam znaleźć nigdzie w okolicy a innych stajni nie było (no, oprócz jednej z jakimiś hanowerami, gdzie wysłała mnie agencja pracy, gdzie pracowałam przez dwa tygodnie od 8 rano do 5 po południu i nie dostałam ani grosza, a w agencji powiedzieli, ale my nie mamy żadnych danych, mysmy cię tam nie wysłali...), pogrzebałam po internecie, podzwoniłam, umówiłam się na "rozmowę" kwalifikacyjną czyli "jazdę próbną", pojechalismy, trenerowi jazda nasza się spodobała, pomogli nam znaleźć mieszkanie do wynajęcia, wróciliśmy, spakowalismy się i pojechalismy pracowac w stajni płotowej, w której miałam najfajniejszą pracę w UK.

Zapomniałabym o najważniejszym bohaterze całej historii.
Jakoby po drodze i niby przypadkiem (przypadków nie ma!), nawinęła się dwuletnia wówczas Kamphora. Miała niezłe pochodzenie po Desert Style z matki wywodzącej się z rodziny słynnej Selene, matki Hyperiona.
Masa zwycięzców w rodowodzie.
Pojechaliśmy na północ, za York, żeby Kamphorę, wówczas bezimienną, obejrzeć.
Dołączyła do nas już w nowym miejscu.

Kamphora w Yorkshire

ciąg dalszy nastąpi...

12 comments:

  1. Mnie wyjęli ścięgna stamtąd (wewnętrzna strona uda) i włożyli w kolano. W Polsce. Nawet im wyszło.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W Polsce może bym i dała, ale w UK za nic. Nie dość że im się obudziłam podczas operacji to jeszcze mi spieprzyli kolano...

      Delete
    2. Też bym się bała. Mnie jednak dużo dało, że operujący był moim kolegą z liceum.:-)

      Delete
  2. A ja mam usuniętą łąkotkę i też jakoś żyję. szybciej mi się noga męczy i potem puchnie, ale 18 lat już tak kicam.
    Że też mnie natchnęło uzupełniać czytanie Twojego bloga przed snem - adrenalina mi skoczyła i będzie problem ze spaniem, że o czekaniu na ciąg dalszy nie wspomnę...
    Pozdrawiam.

    ReplyDelete
  3. I znowu czekam na ciąg dalszy...

    ReplyDelete
  4. ... zawsze mówiłam i mówię... wszędzie dobrze gdzie nas nie ma...

    ReplyDelete
    Replies
    1. I dlatego zdecydowałam się na opisanie mojej emigracyjnej historii żeby niektórzy nie mysleli że za granicą to tak cudnie jest, lepiej niż we własnym kraju...

      Delete
  5. Zaczynam się bać. Tobie chcieli wyjąć ścięgna i wsadzić je gdzieś tam indziej, Agniecha też przez to przeszła. Czyżby to standardowa choroba zawodowa koniarzy? To może ja się jednak zastanowię nad moim pomysłem posiadania koni? :-)
    Też czekam na cd i pozdrawiam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. E tam, takie przypadki to chodzą po koniarzach ekstremalnych i ześwirowanych, normalnym bardzo rzadko się to przytrafia ;-)

      Delete
  6. Ej, kobieto miej litość i pisz dalej :-)

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.