Monday 27 January 2014

Mój Służewiec. Część 3




"Rozpocząłem edukację w 5 klasie, Kazik polubił czwartą.  Wybudowano na Słuzewcu drugą podstawówkę i przeniesiono do niej wszystkich mieszkanców wyścigów. Na czas jakiś moje drogi z kolegami z wyścigów musiały się rozejść.

Byąy wybory do samorzadu klasowego, a ja zostałem skarbnikiem. Był wrzesień, zbieraliśmy na przyszłoroczną wycieczkę całej klasy do Torunia. Miałem już trochę w kasie; pieniądze zbierałem do foliowej torebki, przewiązując ją recepturką, ale trwał również sezon wyścigowy. Zasiliłem się nieco z pieniędzy na wycieczkę i udałem się na tor, pełen szczęścia i nadziei.

Obstawiałem bez powodzenia, kasa topniała, byłem przerażony! Nie pomagała moja wiedza nabyta w stajni... W tym dniu nic nie trafiłem, wróciłem do domu i zrobłem bilans kasy szkolnej. Byłem przerażony, całą noc nie spalem, ale o poranku wstąpił we mnie nowy duch wojownika i postanowiłem się odegrać. Wziąłem pozostałe pieniądze i jak sęp szukałem pewnego wyścigu. Był taki wyścig arabów, jakaś nagroda, dystans 2600m i niezawodna para: Elfur i Kredyt. Fajnie brzmiało to dla człowieka, który go zasięgnał z pieniędzy klasowych! Na padoku konie prezentowały się pięknie.
Serce waliło mi jak młot - dziś wiem, że przy takich stanach z zasady trafiam. Pieniądze szkolne kisiłem w torebce foliowej, dylematem bylo tylko za ile zagrać, żeby kasa doszła do pierwotnego stanu. Analizując grę i wcześniejszą przegraną wychodziło, że wszystko to szło na 2 do 1. Postawiłem za wszystk, myslałem że narobię w spodnie ze strachu, przecież ojciec będzie lał syna nie za to że przegrał, tylko za to, że chciał się odegrać... Konie ruszyły a  ja byłem blady ze strachu, myslałem wtedy, ryby albo akwarium!
Konie wyszły na prostą, Kredyt prowadził, Elfur daleko z tyłu! Zrobiło mi się goąaco, wrzeszczaęem jak opetany, Kredyt bronił się dzielnie a Elfur włączal przerzutką, ale był daleko. Dystansu błyskawicznie mu ubywało, liczył rywali, zblizał się do Kredyta, ale go nie siegnął! Kamien spadł mi z serca, powietrze zeszło, porządek był w dwie strony, wiłc trafilem, odegrałem pieniądze szkolne ale dostałem ostrzeżenie. Postanowiłem więcej nie stosować takich praktyk nadmienie, jako że był to chyba jedyny wyścig, w którym Kredyt ograł Elfura.

W poniedziałek w szkole ogłosiłem swoją dymisję z piastowanego stanowiska. Było mi lżej, zeszło ze mnie po raz kolejny powietrze.


Muszę teraz wspomnieć o koniach, które zastałem w stajni u Zenka, był to materiał bardzo przeciętny, gwiazdą byla Iwa od Istebnej, bardzo dobra iwniańska linia, był Smrek, Imiesław, Milosław - kasztan bez talentu do biegania, Carina, Sawina, później Modrzew od Mai, i oczywiście Chandzar, który szykowany był do sportu. Iwa ścigała się z czołówką, trzyletnia klacz bez większego pochodzenia. Jednym słowem przeciętna stawka, arabów w stajniach folblucich wtedy nie było.

Zblizała się era „tuńczykow”, koni po ogierze, który zaczynał karierę stadną w Iwnie. Tuny -  tak brzmiała pełna jego nazwa. Czołowe klacze matki w Iwnie, które dały początek świetnej hodowli to wspomniana Istebna, Sulima, Barnica, Idumea, które miały w przyszłości dać początek karierze kilku znakomitym koniom."

(Waldi)



"Podczas odbywania tej zastępczej służby wojskowej, przeprowadziłem się z żoną do jej rodziców na Bródno, co wiązało się z koszmarnymi dojazdami w tą i z powrotem, do pracy na Służewcu. Na same dojazdy dziennie traciłem 5 godzin, plus 8 godzin pracy w stajni i praktycznie nie było czasu na nic. Mieszkanie na wyścigach, a właściwie pokój z malutką ciemną kuchnią i taką samą łazieneczką dostałem dopiero w drugiej połowie 1987 roku, a do tego czasu znajomy pomagał nam znaleźć pustostany w samym centrum. Nie było to też super wyjście, bo czasami trzeba było na gwałt opuszczać jeden i przenosić się do drugiego, ale to lepsze niż dojeżdżać z Bródna.


Jazda zaczęła mi iść trochę lepiej i trener zaczął mi dawać szansę w wyścigach uczniowsko- amatorskich, to były troszkę inne wyścigi niż obecnie, bo nie mógł w nich brać udziału nikt, kto wygrał już 10 wyścigów. W 1985 roku przejechalem 12 takich wyścigów, wygrać jeszcze nic mi się nie udało, byłem za to trzy razy drugi. Gdy zacząłem jeździć to różne osoby zaczęły robić do mnie podchody, proponując dodatkowy zarobek. W taki oto sposób poznałem słynnego "Pershinga", choć wtedy nie wiedziałem, kto to jest. On też chyba wtedy nie był tak wysoko w hierarchii mafijnej.
Ktoś umówi mnie z nim na Wyczółkach (uliczka na tyłach Wyścigów, przyp.A.S.), czekał na mnie w żółtym fiacie 125p. Chciał, abym w wyścigu nie wjechał do porządku, czyli nie był na pierwszych dwóch miejscach. Nie proponował mi za to gotówki, a taka zwykła stawka wtedy to było 200 dolarow, które też było wtedy dużo bardziej warte, niż obecnie. Można było spokojnie za nie przeżyc miesiąc czasu. Maluch kosztował wtedy o ile się nie mylę, 1650 dolarów.
Powiedział, że zagra ten wyścig i później da mi procent od wygranej. Niestety później powiedział, że jednak wyścigu nie trafił i nic nie dostanę. Z innych źródeł dowiedziałem się jednak (od "Galy", jego człowieka, z którym wcześniej trochę cinkciowałem pod Pewexem w Alejach Jerozolimskich) że wyścig trafili, i od tego czasu Pershing był u mnie spalony, to znaczy nie chciałem wchodzić z nim w kombinacje, co miało swoje plusy, bo wiedzieli że będę na siłę pchał się do przodu i wtedy gdy mój koń pasował, to grali do mnie.

Miałem jeszcze z Pershingiem wątpilwą przyjemność, ale o tym trochę później.



Przyszedł rok 1986 no i wreszcie coś drgnęło. Pierwszy wyścig na samym początku sezonu posadził  mnie z dżokejami trener Baniewicz. Miałem pojechac na starym 11-letnim Zagonie, który pomimo swojego wieku biegał bardzo dobrze, każdego roku wygrywając co najmniej dwa wyścigi.

Cieszyłem się, że znów pojadę z dżokejami. Tym razem wynik był przyzwoity, bo zająłem czwarte miejsce. No i przyszedł przełom, w wyścigu uczniowskim miałem dosiąść gniadej, malutkiej (150cm), ale mocno zbudowanej Galeny (Czerkies-Garonna). Niestety już z maszyny została mi 7-8 dlugości za końmi, dobrze, że nie straciłem głowy,  tylko powolutku, nie spiesząc się, odrabiałem stracony dystans, powrót (wyjście na prostą z zakrętu, przyp.A.S.) przejechałem malym kołem, a po wyjściu na prostą odbiłem na pole. No i udało się, w samym celowniku o krótki łeb ograłem Marka Bąka na Torhaku.
Następny wyścig też wygrałem, chyba na arabie Creatorze i chyba wreszcie uwierzyłem w swoje możliwosci (bo do tej pory mówiono, że jestem o łeb lepszy od Blekoty czyli Darka Żółkowskiego, ktory raczej byl antytalentem) i poszedłem za ciosem, wygrywając dla trenera Sałagaja wyścig na arabie Wiarusie. Początek roku miałem wiec rewelacyjny, wygrałem 3 wyścigi na 4, które jechałem.


Żeby nie było tak słodko, to trochę poprztykałem się z niektórymi osobami z mojej stajni, które twierdziły, że sprzedałem wyścig (wziąłęm pieniądze od mafii za niedołożenie starań, przyp.A.S.) na Chrisie, półbracie derbisty Chrystona. Chris był jednak kaleką, nie miał rozbudowanych mięśni z jednej strony zadu, i przez to biegał dużo gorzej niż brat. W wyścigu tym niósł dużą wage 62 kg, a przeciwnicy, którzy go ograli dość wyraźnie, mieli tylko po 51-52kg. Tor był wręcz błotnisty, co przy takiej różnicy wagi ma duże znaczenie. Bylem trzeci, straciłem 6 długości (długość konia, przyp.A.S.) do zwyciezcy i 3 dlugości do konia, który zajął 2 miejsce, i nic nie byłem w stanie więcej osiągnać. Te osoby, które robily mi z tego powodu wymówki, pewnie przegrały na nim parę złotych i dlatego starali się mi dopiec.

Atmosfera robiła się dość nieprzyjemna, ale na szczęście dostałem wtedy propozycję przejścia do trenera Sałagaja, z której od razu skorzystałem."

(Tomek) 



Derby 1969, tr.St.Molenda, dż.J.Jednaszewski i og.Kadyks (Taurów-Kwadryga)

Derby arabskie 1970, dż.St.Sałagaj i og.Elfur


Wielka Warszawska 1974

ciąg dalszy nastąpi... 

2 comments:

  1. No, no robi się z tego prawdziwy kryminał. Ogromnie mnie ciekawią kulisy związane z mafią wyścigową. Zdaję sobie sprawę, że nie o wszystkim można publicznie pisać, niemniej jednak, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tomek był jednym z niewielu, którzy nie chcieli brać i "jeździli do przodu". Ja później opiszę dwie historyjki, które pamiętam, a które z "miastem" związane są bezpośrednio.

      Delete

Note: only a member of this blog may post a comment.