Tuesday 14 January 2014

Część 7. Kamphora wplata wątek kryminalny i odchodzi z uśmiechem na ustach

Dziś z opóźnieniem, albowiem był u nas weterynarz, który jednocześnie jest hodowcą koni pełnej krwi oraz byłym trenerem z Newmarket, więc przy okazji ucięliśmy sobie jak zwykle zdrową pogawędkę na wspólne tematy.

W związku z życzeniem PT Czytelników, w historii pojawi się wątek kryminalny.
Wątek co prawda odgrzewany, ponieważ miał miejsce kilkanaście lat wcześniej, jednakże bezpośrednio wiążący się z "naszym" trenerem z Newmarket...

Był sobie trener, Alex Scott, który w 1988 roku otrzymał ofertę pracy dla szejka Maktouma Al-Maktouma, właściciela stajni Oak Stables w Newmarket, ponieważ poprzednik, Francuz, powracał do swojego kraju ze względu na chorobę.
Scott okazał się być znakomitym trenerem, ponieważ już w kolejnym roku Cadeaux Genereux wygrał dwa duże wyscigi.

W 1992 roku Scott wraz z żoną zakupili stadninę w Cheveley koło Newmarket i rozpoczęli hodowlę, przy czym Scott nadal prowadził stajnię szejka.
Jako asystent, dołączył do niego absolwent Eton, czyli "nasz" późniejszy trener.

30 września 1994 roku trzydziestoczteroletni Alex Scott zostaje zastrzelony we własnym domu w Cheveley. Zabija go stajenny, William O'Brien, który poprzedniego dnia dostał wypowiedzenie, a teraz przyszedł powiedzieć szefowi, że może się wypachać swoją pracą.
To wersja oficjalna, wersja nieoficjalna mówi natomiast, że Scotta zastrzelił kochanek jego żony.

Prawda zawsze leży po środku.

Po śmierci Scotta "nasz" trener dostaje posadę u szejka i zmienia nazwę stajni na Gainsborough Stables.
Był on jedyną osobą która skorzystała, i to znacznie, na śmierci Scotta.

Duch Alexa Scotta nawiedzał Gainsborough Stables aż do ich wyburzenia kilka lat temu.
Najczęściej włączało się światło, radio i słychać było kroki.


My juz nie bylismy w Gainsborough, ponieważ po śmierci starego szejka trener musiał pójść na swoje.

Jak wieść gminna niesie, stary szejk zakończył żywot podczas igraszek z duzo młodszą od siebie panią...


Szlag mnie trafiał pracując pod presją, trzeba się było ze wszystkim wyrabiać w minutach, rano trzydzieści kilka koni wychodziło ze stajni na przejażdżkę i nie mozna było się spóźnić, bo za to był opieprz, ani broń Boże nie można było mieć trocinki na bucie bo za to też mozna było oberwać.
Stary jeden paskuda, oprócz niego asystent, garbatym o przezwaliśmy bo tak jakby nie miał wogóle szyi i żeby się obejrzeć, musiał się obracać do tyłu.
Garbaty wstrętny był, lizus i małpa starego.

A stary był jeszcze paskudniejszy.
Jeżdził na starym koniu na tor, żeby popatrzeć jak pracują wyścigowce.
Koń był stareńkim, emerytowanym skoczkiem, miał ponad dwadzieścia lat, kiedyś dawno, dawno temu całkiem nieźle biegał a u nas w stajni wylądował niejako na emeryturze.
Ja nie wiem, czy noszenie na grzbiecie wielkiego i ciężkiego faceta należy do wymarzonej emerytury końskiej?...

Podjeżdża więc stary do jeźdźców wracających z toru, zrównuje się z Hindusem Madhu, patrzy mu w oczy i cedzi przez zęby: "Wiesz co Madhu? Ty się nie nadajesz. Yardmani lepiej od ciebie jeżdżą".
Yardman to człowiek naziemny, do poprawiania boksów i zamiatania, który wogóle nie jeździ.

Może Madhu nie był jakimś technicznie dobrym jeźdźcem ale się starał i wsiadał na wariaty nie okazując strachu.

Madhu nie wytrzymał i przyniósł wypowiedzenie wieczorem.

Po jakimś czasie trener zabił tego starego konia. Jechał pod górę nie patrząc przed siebie, a koń, prawdopodobnie ślepnący, wpadł wprost na tablicę ostrzegawczą i nadział się na nią.
Takie tablice stoją przy torze, zabraniając wstępu osobom postronnym.

Trener złamał przy tym rękę i od swiadków wiem, że krzyczał strasznie i przeklinał jeszcze bardziej.
Klasa i elegancja okazała swe oblicze.



Żona trenera jeździła na obiecującej trzylatce która - nie biegana - przyszła z jednej z najlepszych stajni.
Kiedyś żona nie mogła przyjść, klacz czekała dla niej osiodłana w boksie, szybko zmieniono mi konia i dostałam ją ja.
Ona nie kentrowała, ona płynęła pod górę na torze. Klasa aż biła od niej, w dodatku była spokojna i przyjemna do jazdy.
I zostawili mi ją. Jak się później dowiedziałam, klacz była nieco za silna dla żony starego, która ledwo dawała sobie z nią radę.

Jeździłam, jeździłam, stary dowalał koniom roboty, klacz zaczęła iść nierównomiernie, delikatnie wyczuwałam kulawiznę z prawej strony, prawdopodobnie zupełnie niewidoczną dla obserwatora.
Koń wyścigowy i jego jeździec to jedno ciało, jeden organizm, znając konia i wczuwając się w niego mozna wiele wyczytać.

Powiedziałam staremu, a jakże, jeszcze wtedy nie wiedząc że jestem u niego na celowniku za szczerość, ale z drugiej strony i tak by mnie to wiele nie obchodziło, więc tak czy inaczej bym powiedziała.

W ciągu następnych dwóch tygodni sytaucja się nie zmieniła, więc klacz dostał kto inny, powiedział trenerowi że "OK, all right" ("W porządku"), później klacz poleciała wyścig, była dość wysoko zagrana, chyba druga gra w totalizatorze a może nawet faworytka, i skończyła gdzieś z tyłu.
Pobiegła drugi wyścig i zakulała.

A później ja dostałam wypowiedzenie z pracy, oficjalnie dlatego że za ciężka byłam - ganiali mnie na wagę 2, 3 razy w tygodniu, po złośliwości, bo było wielu chłopaków cięższych ode mnie, i jakoś jeździli.
Chodziłam jak skowronek, nie myślałam ze kiedykolwiek będę tak bardzo się cieszyć że ktoś mnie z pracy wyrzuca! Wolność, będę nareszcie wolna od tego kieratu!
Nawet przejażdżek prawie nie miałam na koniec, przydzielili mnie do czegoś innego - ale jak zobaczyli że mi się humor poprawił to od razu dostałam jakieś łachy na kłusa.
Żeby mi przypadkiem za wesoło nie było, ale mnie już nikt humoru popsuć nie był w stanie!

Kamphora w Newmarket

ciąg dalszy nastąpi...

15 comments:

  1. Czekam na więcej...Pozdrawiam.Edyta z Gdyni

    ReplyDelete
  2. wiesz co czytam te kolejne partie opowieści i coraz bardziej mnie zasmucają !!! Jak ci ludzie traktują konie ??

    ReplyDelete
  3. jak zwykłe maszynki do zarabiania !!!!

    ReplyDelete
  4. czytam z zainteresowaniem choc nie mam nic wspolnego z koniami
    czy mozesz zdradzic, dlaczego konie w Anglii tak czesto wystepuja w 'plaszczykach'? Nie wiem, czy tylko te wyscigowe czy z innych wzgledow' wartosciowe' nosza te plaszcze ale chyba nie. Widok konia czyms nakrytego jest w Polsce jest o wiele rzadszy.
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. Te "płaszczyki" to derki, na dwór na ogół zakładane są wodoodporne, na zdjęciu Kamphora ma na sobie cienką derkę w celu wyschnięcia i nie przeziębienia się po umyciu.
      W stajni zakłada się derki różnej grubości, konie wyścigowe w Anglii stoją w zimie w trzech ciężkich derach, makabra - ale to jest konieczne, ponieważ są strzyżone.
      Pod siodło uzywa się półderek treningowych, cieńszych, grubszych albo wodoodpornych w celu ochrony przed zimnem.
      Poza tym derki utrzymują konia w czystości, nawet jak na dworze wytarza się w błocie ;-))

      W Polsce stosowany jest często tzw zimny chów ;-))
      pozdrawiam

      Delete
    2. No właśnie, ja nie potrafię zrozumieć czemu w angielskiej tradycji utrzymuje się zwyczaj strzyżenia koni, przecież one głupio wyglądają po takim zabiegu. I raczej moim zdaniem nie ma to żadnego znaczenia praktycznego.

      Delete
    3. To nie tylko angielska tradycja, konie które pracują pod siodłem muszą być golone ponieważ się pocą. Konie są strzyżone ze względów zdrowotnych i higienicznych, i jest to jak najbardziej wskazane i niezbędne.

      Delete
  5. O tak moje uwielbiają sobie robić derki z błota:-)

    ReplyDelete
  6. Twoje opowieści przyprawiają mnie o dreszczyk emocji. Nie znam stajni wyścigowych - pracowałam kiedyś, jeszcze przed dyrektorem Orłosiem w stadninie w Kadynach. Tarcia były, ale ogólnie atmosfera była fajna. Potem ja i córka jeździłyśmy w Sopocie, ale to już wyłącznie "towarzysko" :-)))
    Dawaj dalej!
    Aśka

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kiedyś nosiłam się z zamiarem zapisania fikcyjnej kryminalnej powieści wyścigowej, w stylu Francisa i Francome, ale zabrakło mi czasu ;-)

      Daję, daję, tyle że pracuję po 8-9 godzin dziennie i wieczorem muszę się dobrze koncentrowac zeby być w stanie coś nasmarować...

      Delete
  7. Łomatulu, najprawdziwsze morderstwo.
    Twoje dzieje to dla mnie prawdziwa egzotyka, którą znam z filmów i powieści jeno. Konie wyścigowe to duże pieniądze, więc i emocje wokół duże.
    Fajne wdzianko

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chciałaś kryminał to masz kryminał, a trupy jeszcze będą po drodze!

      Delete
  8. O rany...się narobiło.....

    ReplyDelete

Note: only a member of this blog may post a comment.