Friday 31 January 2014

Mój Służewiec. Część 5




Ibis zapowiadał się na świetnego trzylatka, klacze też. Pamiętam taki wyścig, spod lin oczywiście startowały. Było to 2200m, a więc prawdopodobnie nagroda  Iwna . Udział brały najlepsze konie rocznika: Ibis, Olint, Oltis i chyba Kadyks, lecz co do udziału Kadyksa mam pustkę w głowie. Sercem byłem z Ibisem Konie szykowały się do startu, krążyły na oczach kilkutysięcznej widowni nerwowo. Na Oltisie siedzial wówczas już weteran dżokejski M. Żuber. W pewnym momecie usłyszeliśmy świst kopyt, któryś wystrzelił z zadu bardzo mocno i trafił centralnie w kolano dżokeja Żubra.
Zapadła cisza. Pierwszy raz w życiu slyszałem, jak na oczach tłumu dorosly facet płacze.
Zawiało grozą. Nie było zmiany jeźdźca, Oltis został wycofany.  Żuber schodząc płakał. Trwała cisza.

Wyniku nie pamiętam, ale najprawdopodobniej wygrał Kadyks, ktory później zwyciężył w derby, drugi Ibis, trzeci chyba Ochar, tez z Iwna, od Otyki.

Należałoby teraz chronologicznie udać sie do okrąglaka, czyli baru na trybunie drugiej, w którym zawsze wrzało jak w ulu. Niekiedy, jak się człowiek przy kielichu zasiedział, wyścig oglądał z uchylonych wierzei baru. Bywali tam dosłownie wszyscy, którzy grali bądź nie, bez względu na zaangażowanie w grę. Specjalnością była golonka z wody, chrzan i oczywiście pieczywo. Do tego kwaśniak, czyli kwaszony ogórek. Ziemniaki bywały rzadko, ale kasza gryczana zawsze. Po piątym wyścigu golonki już nie było, były za to zrazy z kaszą lub pieczeń. Kolejki do żarcia były gigantyczne, bo i ludzi było mnóstwo. Kto dobrze popił, dobijał się browarem na ławce przed barem pod tują. Zawsze przyjemnie było wypić po lufce z Wojtkiem, Paluchem lub z Kaziem Banaszakiem.  Przychodził też często Zdzicho Czarnecki i Józio Kokosiński . W tym barze był klimat, jakiego dziś nigdzie na Służewcu już nie ma.
Jak kończyły się dania gorące, braliśmy się za nóżki lub tatar. Wielu graczy, chcących zmniejszyć sobie koszty, przychodziło z wlasną flaszeczką, a w bufecie brali popitkę, szklankę i szkopki. Chodzily też babcie z gorzalką, zawsze konspiracyjnie flaszka owinięta była gazetą.
Boże, jak to wszystko smakowało! Kończyło sie tatarkiem lub jajkiem w majonezie. W międzyczasie badaliśmy grę, chodząc po kasach stawialiśmy na ostatni gwizdek, czyli tuż przed zamknięciem kas. Wyniki wywieszane były na tablicy, wielkiej jak ekran w kinie Iluzjon, naprzeciw schodów wyjściowych z bufetu.  Wszystko bylo na swoim miejscu.
Nie wyrzekłem się gry pomimo wcześniejszych postanowień.  Żaba błota się nie wyrzeka!

Chciałbym jeszcze nadmienić dwa słowa o kamionce. Otóż kamionki były to betonowe ławy, ustawione wzdluż całej trybuny pod oknami hali. Służyły one jako ławki dla graczy, ale strasznie ciagnęło w tyłek od nich zimno, więc słuzyły jako przystanek między bufetem a miejscem zamieszkania graczy, którzy nadszarpnęli prawa fizyki i uzyskali nadmierne wartości przyciągania ziemskiego.  Aby odzyskać prawa grawitacji, drzemali po wyjściu z bufetu na owych kamionkach, niektórzy kilkukrotnie w ciągu jednego dnia wyścigowego. Po drzemce wracali do bufetu i wtedy dostawali od znajomych pytanie: ile kamionek dziś zaliczyłeś? Ci co zaliczali trzy, byli twardzielami.
Niech ktoś z ówczesnych bywalców bufetu z ręką na sercu oświadczy, że nigdy takowej nie zaliczył. 

Nikt w to nie uwierzy.

(Waldi)




U trenera Sałagaja spędzilem półtora roku, ale prawie całe dwa sezony. Trochę już miałem dość tego przenoszenia się z jednego pustostanu do następnego, i dlatego wróciliśmy do mieszkania z moją mamą na Ursynowie.

Kolejna stajnia i kolejne, zupełnie inne doświadczenia. Wszystko bylo całkowicie inne i do wszystkiego trzeba było sie przyzwyczajać od nowa. O ile u Bieleckiego paru piło, ale po kryjomu, aby trener się nie dowiedział, tak tu piła cała męska załoga. Często do godziny siódmej dwie flaszki były już obalone. Czasami i ja musiałem się napić dla towarzystwa, bo ciągłe odmawianie wyglądalo dosyć dziwnie. Teraz nie piję prawie wcale, kiedyś  tak między 25 a 35 rokiem życia zdarzało to sie trochę częściej, choć nigdy nie piłem dużo bo po prostu sie do tego nie nadawałem. Raz że głowy nie miałem zbyt mocnej, a dwa - po ostrzejszym piciu chorowałem przynajmiej dwa dni i w tym czasie do niczego się nie nadawałem. Do picia trzeba mieć zdrowie.
Znałem dwie osoby, akurat to byli trenerzy wyścigowi, którym po ostrym piciu wystarczyła godzina snu i wstawali, jakby nic przed godziną nie pili, i mogli walić od początku. Pamiętam po jakieś imprezce, która skończyła się koło wagi Henia Łątki (waga towarowa, przyp.A.S.), trochę wstawieni wsiadliśmy w trenerowego kremowego poloneza, żeby jechać do domu na Ursynów, bo mieszkaliśmy niedaleko od siebie. Jechaliśmy od strony "Baniochy" (sklep przy ul.Bartłomieja, odchodzącej z ul.Bokserskiej, przyp.A.S.) w stronę stacji benzynowej przy ulicy Puławskiej. Jadąc Aleją Wyścigową, mijając bramę wjazdową na wyścigi, trener nie wyrobił się na zakręcie i prawym reflektorem przywalił w latarnię. Wytrzeźwieliśmy w jednej chwili, dobrze że nic nikomu się nie stało.

Ci wszyscy starsi pracownicy to byli dobrzy jeźdźcy, ale po wypiciu często się chowali i migali od roboty. Często zły musiałem sam zasuwac i grabić maszyny. Iwan czyli Nochal również znany jako "Kościelny"(a także „Kwinta”, przyp.A.S.), bo miał taki dlugi nos, że w kościele mógłby świeczki nim gasić, w stajni pod płotem tylko się czaił i wyglądał zza drzewa, skończyli już tam robotę czy nie, i wychodził jak wiedział, że do niczego go już nie zagonią.


Konie były super i bardzo dużo wygrywały, a po wygranych wyścigach nagrodowych z tej okazji były organizowane ogniska za stajnią obok dawnej wieży ciśnień, lub gdy nie było pogody - w ostatnim pokoju w stajni pod płotem.
Pewnego razu dżokej, który wygrał nagrodę bawi sie z nami w najlepsze, a tu przychodzi jego małżonka, zresztą dość pokaźnej postury, i mówi: "Ju...ku proszę do domu." Na co on biedny tylko odpowiedzial "Tak kochanie, juz idę". Mieliśmy niezły ubaw.

No teraz może trochę przyjemniejszych rzeczy.

Trener Sałagaj byl świetnym fachowcem, jeśli chodziło o przygotowanie koni, i przede wszystkim mial oko. Widział w koniu każdą najmniejszą zmianę, on nie musiałby stawiać koni na wagę, a i tak by wiedział, czy i o ile zmieniła się waga konia. Sam mówił, że sukcesy swoich koni zawdzięcza po części temu, że daje sie koniom wyhasać na padoku, i daje im wysianą przez siebie niebieską lucernę. Sam trening był dosyc mocny, koń musiał być porządnie wygalopowany, a dzień przed wyścigiem nigdy nie dawał odpoczynku, tylko robił 400 metrów.
Konie, przeważnie z Jaroszówki, miał super, prawie wszystko leciało. Pierwszego roku, gdy bylem w tej stajni, z pięciu młodych ogierów to nawet najsłabszy Terror wygrał dwa wyscigi, pozostale to już była sama klasa: Omen, Dietmar, Dyktator i Chyszów. Klacze też były super i sporo wygrywały. Jako uczeń to i tak dwulatkami na nich nie jeździlem, chyba wtedy dżokejem w stajni byl Marek Nowakowski ale moge sie mylić, pamiętam że na niektórych z tych koni jeździł.
W drugim sezonie za dżokeja przyszedł Sylwek Pulc.


Na tym Wiarusie, na którym wygrałem trzeci wyścig w karierze, wygrałem później jeszcze jeden wyścig, ale w przerwie po derbach, trener dał mu odpocząć i puszczał go tylko na padok. Pierwszego dnia po tej przerwie, tak siadłem na niego i chyba czułem się zbyt pewnie, bo nawet porządnie nie podciagnąłem popregów. On wypoczęty, gdy obok końskiego szpitala wjechaliśmy na drogę prowadzacą na tor, skoczyl i przyjął mi gwałtownie (ruszył z miejsca galopem, przyp.A.S.). Nie podciągnięte siodło zsunęło mu się na szyję i w tym jego pędzie już nie wiedziałem co mam robić, bałem się tylko, zeby mijając mostek nie zrzucil mnie gdzieś na barierki lub stajnię. Na szczęście zatrzymał się sto metrow dalej przy samym rondzie.
Na Wiarusa trener zapisał mnie znów do wyscigu dla uczniów i amatorów. Traf chciał, że trafiłem numer pierwszy i jechałem z samymi dziewczynami, na pewno jechała Kaja Pinińska i Fredka Tokarska. Wiarus był bardzo ostry, wiec mówię do dziewczyn: słuchajcie, ja poprowadzę solidnym tempem, a wy mnie nie podpierajcie (podpierać-siedzieć tuz za koniem, przyp.A.S.). Jak ruszyliśmy według numerów, tak dojechaliśmy do celownika po kolei:1,2,3,4,5. Dziewczyny były wniebowzięte, po wyścigu mówily, że w takim fajnym wyścigu jeszcze nie jechały, że nikt nikomu nie przeszkadzał.


Przewaznie na anglikach trener dawał jedną dyspozycje, jesli to nie byly wyścigi sprinterskie. Mówił: siadasz z tyłu, na prostej bierzesz w pole i liczysz przeciwników.
I tak przeważnie było. Konie były takie dobre, że gdyby im zamiast jeźdźca wrzucić worek ziemniaków na plecy, to tez by wygrały.


Jesli chodzi o mnie, to przez te 4-5 lat trochę zmężniałem i przytyłem na żonki jedzeniu. Gdy się przyjmowałem na wyścigi to ważyłem 51-52kg, a w 86r wazylem już koło 56kg. Czasem wiązało się to ze strasznym duszeniem, czyli zrzucaniem wagi. Miałem w sobotć jechac na Bielance pod 52kg, a ja w piątek ważę 55kg, czyli muszę zrzucić prawie 6kg, bo wtedy nie było tak lekkich siodełek jak teraz. Żeby sie wyważyć na 52kg, na golasa nie mogłem ważyć więcej niż 49,5kg. No cóż, ubrałem się bardzo grubo, biegałem po torze, później do łaźni, trzeba było się wspomóc prochem, czyli furosemidem na odwodnienie i w sobotę to wszystko jeszcze raz.
Wyważyc sie wyważyłem, wyścig przejechałem, ale jak tylko położyłem siodło po zważeniu,  to zemdlałem. Trener Goździk rozebrał mnie do naga i szybko zaciągnęli mnie pod prysznic, pod zimną wodę. Zaraz do siebie doszedłem i tego dnia jeszcze pojechałem w ostatnim wyścigu.
Później oglądałem ten wyścig Bielanki i moja jazda wyglądała tragicznie, wydawało się, że jadę w zwolnionym tempie, tak brakowało mi wtedy sił. Bylem 4 czy 5, a przegrałem tylko 2,5 dlugości.
Ona z pewnością ten wyścig mogła wygrać.



W następnym odcinku dokończenie pracy u Sałagaja i praca w Wiedniu.


(Tomek) 


Epikur i dż.Żuber


1988 Nagr.Moskwy. Dż.J.Ochocki, Dietmar i tr.St.Sałagaj

1987. Omen pod J.Ochockim w USA


Pracownicy toru, Marek i Janek, na kamionce :-)
Sylwek Pulc na Jarząbku ze stajni Rzeczna, tr.A.Goździka

ciąg dalszy nastąpi...

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.