W szkole podstawowej szło mi średnio, to znaczy nie wysilałam się zbytnio, z polskiego, historii i rosyjskiego miałam same czwórki i piątki, również z plastyki, p.Mickiewcz na tyle mnie lubiła, że na ogół każdy temat pracy mogłam podciągnąć pod konie, i podobno miałam talent.
Dopiero po latach "dokopałam się" faktu, iż u nas w rodzinie było co najmniej dwóch chudożników, Bolesław Bolesławowicz Skirgiełło, urodzony w 1859 roku brat prapradziadka Stanisława, oraz Aleksander Bolesławowicz Skirgiełło, brat jego, który to znany jest przede wszystkim z odkrytek.
Z czego wynika oczywiście, że muzycznie jechałam na prawie samych trójach.
Zaczęłam w pewnym momencie chodzić na Wyścigi, wprowadziła mnie tam koleżanka jak to zwykle bywało w takich przypadkach, ale na razie przychodziłam sporadycznie, pojeździć w soboty i dni wolne od szkoły, bakcyla jakoś od razu nie połknęłam i preferowałam sportową jazdę, bardzo lubiłam skoki.
Wakacje spędzałam różnie, na ogół trzy, cztery tygodnie w Stanach Zjednoczonych, dzięki temu że mama pracowała w liniach lotniczych, ale zawsze ich część - a często i całość - była na Lubaniu.
Lubań jest szczytem w paśmie Gorców o wysokości 1211mnpm, podejść można z Krośnicy, Grywałdu lub trudniej z Ochotnicy bądź, o ile się nie mylę czerwonym szlakiem, z Krościenka nad Dunajcem.
Pod szczytem Lubania mieściła się (i nadal się mieści) baza namiotowa Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie, prowadzona wówczas przez mego ojca chrzestnego, Leszka Ogórka.
Zdjęcia wszelkie są w Polsce, tak więc dam Lubań z netu:
O Lubaniu pisałam, i wywiad z Leszkiem zamieszczałam w poście Co komu do domu... kiedy to wyczerpała mi się cierpliwość co to idiotycznych komentarzy na pewnym forum dyskusyjnym ;).
W którymś momencie wzięłam się za jazdy na wyścigach bardziej poważnie, trafiłam do stajni Jaroszówka, prowadzonej przez nieżyjącego już niestety Stanisława Sałagaja i zaczęłam jeździć bardziej regularnie, rezygnując z treningów sportowych.
To był rok 1991, królowała wówczas niesamowita kara Susy która wygrała Derby, ale po stwierdzeniu zajechania drogi Kliwii tuż przed celownikiem została zdyskwalifikowana, a wraz z nią z czwartego miejsca zdyskwalifikowany został ogier Silencio.
Kiedyś przepisy wyścigowe stanowiły, że konie z jednej stajni są... jak jeden koń. "Obora" mówiło się, jeśli biegły konie tego samego trenera, a numery startowe były przykładowo 1a i 1b.
Kliwię do wyścigu prowadził stary, emerytowany dżokej, Jan Konieczny. Przed wyścigiem, jak podejrzeli koledzy od Walickiego, klęczał u Kliwii w boksie i modlił się o wygraną.
I wymodlił.
A Sałagaj znów miał pecha jak mówił, od czasu kiedy na Dziwaczce w 1961 roku wygrywał Derby, ale jako ze fotokomórki nie było, sędziowie "na oko" przyznali zwycięstwo ogierowi Solali.
Na okładce "Konia Polskiego" ukazało się zdjęcie Koniecznego trzymającego Kliwię.
Nadszedł rok 1992 i zaczęła się era Upsali, Norwicha i innych niezłych koni, Sałagaj mając chyba 42 araby i folbluty w treningu zdołał wygrać ze dwa razy tyle wyścigów, mieliśmy kawałek kartonika przybity do framugi w komórce w stajni (pomieszczenie na siodła i na posiedzenia towarzyskie, na ogół nad butelką, lub dwoma, wódki), na kartoniku imiona koni jedno pod drugim i tylko dostawialiśmy kreseczkę, jak koń wygrał.
Upsala miała swój własny mały padoczek tuż przed główną stajnią, gdzie wychodziła dla relaksu popołudniami.
Dżokejem w stajni był Rumen Ganczew-Panczew, koniuszym Stefan Wierzbicki a podkoniuszym Tadzio Sadowski.
Pana Stefana przezywaliśmy "bambuła", był on słusznej wagi, i nieraz drażnilismy się z nim mówiąc "pieczemy bułki dla pana bambułki" a on nas ganiał z miotłą w czym nie było dla nas niebezpieczeństwa, albowiem ze swoją wagą daleko ulecieć nie mógł.
Bardzo mi pasowało towarzystwo wyścigowe, sami wariaci na luzie, z którymi nareszcie mogłam się dogadać i pośmiać, no i był wspólny temat, czyli konie.
Stanisław Sałagaj zmarł rok temu: http://moje-podlasie.blogspot.co.uk/2013/01/blog-post.html
Dopiero po latach "dokopałam się" faktu, iż u nas w rodzinie było co najmniej dwóch chudożników, Bolesław Bolesławowicz Skirgiełło, urodzony w 1859 roku brat prapradziadka Stanisława, oraz Aleksander Bolesławowicz Skirgiełło, brat jego, który to znany jest przede wszystkim z odkrytek.
Muzyk również był w rodzinie, po którym absolutnie żadnego talentu nie odziedziczyłam albowiem okrutnie fałszuję śpiewając, więc zapewne z grobie przerwaca się nieszczęśnik podczas moich rzadkich prób, bez udziału świadków.
Muzyk ów był bratem pradziadka i z wnukiem jego, Władimirem z Taganoru, utrzymuję sporadyczny kontakt.
![]() |
Witold Wojtkiewicz "Portret muzyka Zygmunta Skirgiełły" 1906, olej na płótnie, obraz w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie |
Zaczęłam w pewnym momencie chodzić na Wyścigi, wprowadziła mnie tam koleżanka jak to zwykle bywało w takich przypadkach, ale na razie przychodziłam sporadycznie, pojeździć w soboty i dni wolne od szkoły, bakcyla jakoś od razu nie połknęłam i preferowałam sportową jazdę, bardzo lubiłam skoki.
Wakacje spędzałam różnie, na ogół trzy, cztery tygodnie w Stanach Zjednoczonych, dzięki temu że mama pracowała w liniach lotniczych, ale zawsze ich część - a często i całość - była na Lubaniu.
Lubań jest szczytem w paśmie Gorców o wysokości 1211mnpm, podejść można z Krośnicy, Grywałdu lub trudniej z Ochotnicy bądź, o ile się nie mylę czerwonym szlakiem, z Krościenka nad Dunajcem.
Pod szczytem Lubania mieściła się (i nadal się mieści) baza namiotowa Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie, prowadzona wówczas przez mego ojca chrzestnego, Leszka Ogórka.
Zdjęcia wszelkie są w Polsce, tak więc dam Lubań z netu:
O Lubaniu pisałam, i wywiad z Leszkiem zamieszczałam w poście Co komu do domu... kiedy to wyczerpała mi się cierpliwość co to idiotycznych komentarzy na pewnym forum dyskusyjnym ;).
W którymś momencie wzięłam się za jazdy na wyścigach bardziej poważnie, trafiłam do stajni Jaroszówka, prowadzonej przez nieżyjącego już niestety Stanisława Sałagaja i zaczęłam jeździć bardziej regularnie, rezygnując z treningów sportowych.
To był rok 1991, królowała wówczas niesamowita kara Susy która wygrała Derby, ale po stwierdzeniu zajechania drogi Kliwii tuż przed celownikiem została zdyskwalifikowana, a wraz z nią z czwartego miejsca zdyskwalifikowany został ogier Silencio.
Kiedyś przepisy wyścigowe stanowiły, że konie z jednej stajni są... jak jeden koń. "Obora" mówiło się, jeśli biegły konie tego samego trenera, a numery startowe były przykładowo 1a i 1b.
Kliwię do wyścigu prowadził stary, emerytowany dżokej, Jan Konieczny. Przed wyścigiem, jak podejrzeli koledzy od Walickiego, klęczał u Kliwii w boksie i modlił się o wygraną.
I wymodlił.
A Sałagaj znów miał pecha jak mówił, od czasu kiedy na Dziwaczce w 1961 roku wygrywał Derby, ale jako ze fotokomórki nie było, sędziowie "na oko" przyznali zwycięstwo ogierowi Solali.
Na okładce "Konia Polskiego" ukazało się zdjęcie Koniecznego trzymającego Kliwię.
![]() | |
Ceara (CZE) i Deriana ze stajni Golejewko kierowanej przez Mirosława Stawskiego, rok 1991 |
Nadszedł rok 1992 i zaczęła się era Upsali, Norwicha i innych niezłych koni, Sałagaj mając chyba 42 araby i folbluty w treningu zdołał wygrać ze dwa razy tyle wyścigów, mieliśmy kawałek kartonika przybity do framugi w komórce w stajni (pomieszczenie na siodła i na posiedzenia towarzyskie, na ogół nad butelką, lub dwoma, wódki), na kartoniku imiona koni jedno pod drugim i tylko dostawialiśmy kreseczkę, jak koń wygrał.
Upsala miała swój własny mały padoczek tuż przed główną stajnią, gdzie wychodziła dla relaksu popołudniami.
Dżokejem w stajni był Rumen Ganczew-Panczew, koniuszym Stefan Wierzbicki a podkoniuszym Tadzio Sadowski.
Pana Stefana przezywaliśmy "bambuła", był on słusznej wagi, i nieraz drażnilismy się z nim mówiąc "pieczemy bułki dla pana bambułki" a on nas ganiał z miotłą w czym nie było dla nas niebezpieczeństwa, albowiem ze swoją wagą daleko ulecieć nie mógł.
Bardzo mi pasowało towarzystwo wyścigowe, sami wariaci na luzie, z którymi nareszcie mogłam się dogadać i pośmiać, no i był wspólny temat, czyli konie.
![]() |
Rumen Panczew na Evertonie |
![]() |
Stanisław Sałagaj i Norwich |
Stanisław Sałagaj zmarł rok temu: http://moje-podlasie.blogspot.co.uk/2013/01/blog-post.html
ciąg dalszy nastąpi...
Dziękuję za kolejną porcję tej pięknej opowieści Kamphoro :)
ReplyDeleteR.
I tak dziwnym trafem nasze losy splatają się gdzieś na kochanych Kresach. Zośka po kądzieli jest z Wojtkiewiczów (z tych od Witolda który namalował "Portret muzyka Zygmunta Skirgiełły" :) A jesteśmy pewni że jak byśmy zaczęli dokładniej grzebać, to może jeszcze by się coś znalazło :D
ReplyDeletePozdrawiamy Was serdecznie z mroźnej Warmii :)
Bardzo to interesujące w rzeczy samej, jak widać nie tylko alpaki nas łączą :)
DeleteJa rowniez z Wojtkiewiczow. Moi przodkowie ze strony taty pochodzili z Kresow.
ReplyDeleteKamphoro, tyle sily w Tobie i optymizmu :) Jestem pewna, ze na Podlasiu stworzysz wyjatkowe miejsce dla siebie jak i rowniez dla innych, a przy ognisku kiedys zaspiewasz :) Sciskam
Może jeszcze spowoduję, że jacyś dalecy kuzyni się odnajdą? ;)
DeleteOrszulko, żeby mnie słuchać jak śpiewam, bez szkody dla zdrowia, trzeba najpierw wypić litra samogonu ;)
Jak piszesz o samogonie to przypomina mi sie moja wyprawa na Bialorus, przy kazdej prawie chalupie wytwornia byla :) I na przywitanie obowiazkowo kielich i kawal kielbasy swojskiej do zagryzienia :)
DeleteA z których Wojtkiewiczów - herbu, i skąd na kresach dokładnie ??? :)
DeleteDokladnie miasteczko Braslaw, okreg Witebski na Bialorusi. Niestety herbu nie znam :(
DeletePozdrawiam Was serdecznie :)
No to pewnie herbu Lubicz :) Odezwij się do nas na maila los.alpaqueros@op.pl aby nie nadwyrężać gościnności @Kamphory. Napisz nam jak na imię miał Twój dziadek (tata taty) to może będziemy mogli skojarzyć Twoje i Zosi korzenie :)
DeleteDajcie znać koniecznie, czy znaleźliście pokrewieństwo :)
DeletePięknie,pięknie
ReplyDeleteJa mam pytanie z innej beczki. Opisujesz rzeczy i osoby, które przewijały się przez Służewiec we wczesnych latach 90-tych. Czy któraś z tych postaci dżokejów, czy trenerów nie była opisywana przez Joannę Chmielewską w książce Florencja córka diabła? Tam Chmielewska pisała właśnie o mafii wyścigowej. Strasznie mnie temat wciągnął, a Chmielewską czytać po prostu kocham. Byłoby cudnie zidentyfikować bohaterów i dowiedzieć się, ile z tego co pisała to prawda.
ReplyDeleteNajpierw Chmielewska napisała "Wyścigi", "Florencja" była mniej ciekawym sequelem. O tym będzie później, mogę nawet powiedzieć, kto jest kto ;-) Jeden z bohaterów pisze na blogu jako Tomek ;-)
DeleteO, coś właśnie podejrzewałam :-) Rzeczywiście, były jeszcze Wyścigi. Koniecznie pisz, kto jest kto u Chmielewskiej, bo jej fanów jest pośród czytelników zapewne wielu. A ja z chęcią sięgnę jeszcze raz do obu książek mając zakulisową wiedzę od Was :-)
Delete