Zaczęłam kozią działalność, jak większość Czytelników wie, ponieważ chciałam mieć mleko na własne potrzeby, a z kozami miałam wcześniej sporo do czynienia, więc wiedziałam niej więcej za co się biorę. Zaczęłam tu w Anglii, od kozy saneńskiej i toggenburskiej, a raczej obie były "w typie", ponieważ rodowodów nie posiadały. Toggenburgów nie znałam wcześniej, jak wiadomo - w Polsce ich nie ma, zaczęłam więc interesować się rasą. Okazało się, że nie dość że jest to najstarsza na świecie zarejestrowana rasa kóz (w Szwajcarii w początkach XVII wieku!), to jest to również najstarsza wogóle zarejestrowana rasa zwierząt.
Od oryginalnych toggenburgów wywodzą się kozy brytyjskie toggenburskie (British Toggenburg), poddane selekcji na mleczność zwierzęta, dużo większe niż ich szwajcarscy protoplaści. Rejestr istnieje od 1925 roku, w hodowli stosuje się dolew krwi oryginalnych toggenburgów.
W zeszłym roku wybrałam się po dwie półtoraroczne kozy które trzymane były jako zwierzęt towarzyszące, i komuś obżerały drzewka w ogrodzie. W zwiąku z tym właściciel postanowił się ich pozbyć. Kupowałam je za cenę zwyczajnych zwierząt, po dokonaniu formalności dotychczasowy właściciel powiedział, że kozy mają rodowody, tylko on zapodział karty rejestracyjne, ale obie mają wyszukane imiona. Odszukałam hodowcę na podstawie numerów z kolczyków - i szczęka mi opadła. Okazało się, że kozy pochodzą z najlepszej hodowli w Wielkiej Brytanii, jedna jest córką, a druga wnuczką czempiona rasy!
Złapałam bakcyla. Postanowiłam zmienić nieco kierunek hodowlany i tym samym pozbyłam się wszystkich nierodowodowych zwierząt - ostatecznie każda koza je mniej więcej tyle samo, więc tyle samo kosztuje jej utrzymanie - po co więc trzymać kozy, które przynajmniej w teorii, mają mniejszą produkcję mleczną? Przy ręcznym dojeniu ma to również znaczenie. Zdecydowanie wolę mieć, powiedzmy, 10 zwierząt wysokomlecznych niż 20 o mleczności przeciętnej.
Bardzo jestem zadowolona, ponieważ mój zamysł hodowlany sprawdza się znakomicie, nawet lepiej niż bym sobie tego życzyła. Dziś "wyrodna matka" Anjo Cressida, w pierwszej laktacji, w drugiej dobie, dała niemal 2 litry mleka.
I jest żywiona wyłącznie owsem, sianem i wysłodkami, trawy niestety nie mam wystarczająco dużo dla wszystkich.
Hodowlę pomału rozwijam, wkrótce dołączą do nas młode brytyjskie alpejki, również wysokomleczne.
Od oryginalnych toggenburgów wywodzą się kozy brytyjskie toggenburskie (British Toggenburg), poddane selekcji na mleczność zwierzęta, dużo większe niż ich szwajcarscy protoplaści. Rejestr istnieje od 1925 roku, w hodowli stosuje się dolew krwi oryginalnych toggenburgów.
W zeszłym roku wybrałam się po dwie półtoraroczne kozy które trzymane były jako zwierzęt towarzyszące, i komuś obżerały drzewka w ogrodzie. W zwiąku z tym właściciel postanowił się ich pozbyć. Kupowałam je za cenę zwyczajnych zwierząt, po dokonaniu formalności dotychczasowy właściciel powiedział, że kozy mają rodowody, tylko on zapodział karty rejestracyjne, ale obie mają wyszukane imiona. Odszukałam hodowcę na podstawie numerów z kolczyków - i szczęka mi opadła. Okazało się, że kozy pochodzą z najlepszej hodowli w Wielkiej Brytanii, jedna jest córką, a druga wnuczką czempiona rasy!
Złapałam bakcyla. Postanowiłam zmienić nieco kierunek hodowlany i tym samym pozbyłam się wszystkich nierodowodowych zwierząt - ostatecznie każda koza je mniej więcej tyle samo, więc tyle samo kosztuje jej utrzymanie - po co więc trzymać kozy, które przynajmniej w teorii, mają mniejszą produkcję mleczną? Przy ręcznym dojeniu ma to również znaczenie. Zdecydowanie wolę mieć, powiedzmy, 10 zwierząt wysokomlecznych niż 20 o mleczności przeciętnej.
Bardzo jestem zadowolona, ponieważ mój zamysł hodowlany sprawdza się znakomicie, nawet lepiej niż bym sobie tego życzyła. Dziś "wyrodna matka" Anjo Cressida, w pierwszej laktacji, w drugiej dobie, dała niemal 2 litry mleka.
I jest żywiona wyłącznie owsem, sianem i wysłodkami, trawy niestety nie mam wystarczająco dużo dla wszystkich.
Hodowlę pomału rozwijam, wkrótce dołączą do nas młode brytyjskie alpejki, również wysokomleczne.
Fajna pasja. I profesja :)
ReplyDeleteTrzeba robić to co się kocha, bo to nadaje sens życiu i czyni szczęśliwym :)
Deleteteż bym chciała kozę ale pola nie mam koło domu
ReplyDeletekózek to na prawdę pozazdrościć!!!
ReplyDeletenajlepsze co z nich to kozie mleczko i kożuszek z niego, nie mówiąc o śmietance...
mniam mniam :)
Super, zazdroszczę Ci tych kóz, chociaż ja chyba bym wolała takie nawet mniej mleczne, ale nie rasowe ;-)
ReplyDeleteRzadko ostatnio jestem w świecie blogowym..ale dziś sobie poczytałam Twoje posty..jak fajnie ,ze Ci sie układa wszystko powoli...to cieszy jak u kogoś szczęście i uśmiech widać..
ReplyDeleteWiosenne pozdrowienia ślę
Kiedyś w Bieszczadach piłem kozie mleko świeżo udojone, jeszcze ciepłe :P~
ReplyDeleteRaz nawet sam udoiłem.
Arcyciekawej to co piszesz, bo dla mnie zupełnie nieznane! Czekam aż sie przeprowadzisz w nasze strony. Być moze do zobaczenia na Podlasiu! To dobry wybór. To najpiękniejsza kraina na świecie :)
ReplyDelete